Wykonałem
wczorajszy plan z Tabatą.... Kur@#a jak mi źle. Wiedziałem, że to wyzwanie i że
to ciężki trening z założenia, ale nie spodziewałem się, że tak mnie to
przerośnie. Przerosło nie o tyle, że nie skończyłem, ale sposób, w jaki
przebrnąłem przez ćwiczenie... No generalnie dupy nie urywa, chyba, że ze
śmiechu, jak by to ktoś zobaczył. W pierwszej serii jakoś poszło- zrobiłem 8
powtórzeń w 20 sekund, w drugiej już tylko 6. W kolejnych trzech seriach
walczyłem o cztery powtórzenia, ale się nie udało, a ostatnie trzy serie to
wymęczone dwa powtórzenia przeplatane sapaniem klęcząc na podłodze... Obraz
nędzy i rozpaczy. Przyznam szczerze, że wczoraj miałem pomysł, żeby to nagrać
choćby komórką, ale szczęśliwie tego nie zrobiłem- chcę o tym zapomnieć jak najprędzej.
Wstyd mi przed sobą samym. Co gorsza Piękna to wszystko widziała. Powiedziała
mi po wszystkim, że bała się, że nie dożyję do końca.
Ja pier#&le, musiałem wyglądać, jak mors miotający się po plaży... Żeby
chociaż, jak mors w rui, ale nie, one są wtedy pobudzone, dynamiczne i w ogóle.
Na prawdę dramat był. W trzeciej serii powiedziałem sobie "Dobra, teraz
trzy, troszkę złapię tlenu i zaraz pociągnę jeszcze piąteczkę"... I tak
trzy razy. A później, to już tylko walka ze sobą, żeby nie przestać i żeby próbować
chociaż to zakończyć, żeby móc spojrzeć w lustro po wszystkim... Żeby wyjść z
twarzą. Tylko jak to zrobić w tych warunkach- żona patrzy, suka patrzy. Co też
mnie podkusiło, żeby to robić, kiedy są w domu?! Masakra. Suka już całkiem jawnie się ze
mnie nabijał, wyła i poszczekiwała jak opadałem na kolana po dwóch wymęczonych
powtórzeniach. I ta straszna świadomość, że jeszcze dwie serie. Człowiek się
nie zdąży dobrze pozbierać, a tu już koniec przerwy. Jedno jest pewne, 10
sekund to cholernie krótko, a 20 sekund to zajebiście długo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz