środa, 11 kwietnia 2012

Zniesmaczenie

Wykonałem wczorajszy plan z Tabatą.... Kur@#a jak mi źle. Wiedziałem, że to wyzwanie i że to ciężki trening z założenia, ale nie spodziewałem się, że tak mnie to przerośnie. Przerosło nie o tyle, że nie skończyłem, ale sposób, w jaki przebrnąłem przez ćwiczenie... No generalnie dupy nie urywa, chyba, że ze śmiechu, jak by to ktoś zobaczył. W pierwszej serii jakoś poszło- zrobiłem 8 powtórzeń w 20 sekund, w drugiej już tylko 6. W kolejnych trzech seriach walczyłem o cztery powtórzenia, ale się nie udało, a ostatnie trzy serie to wymęczone dwa powtórzenia przeplatane sapaniem klęcząc na podłodze... Obraz nędzy i rozpaczy. Przyznam szczerze, że wczoraj miałem pomysł, żeby to nagrać choćby komórką, ale szczęśliwie tego nie zrobiłem- chcę o tym zapomnieć jak najprędzej. Wstyd mi przed sobą samym. Co gorsza Piękna to wszystko widziała. Powiedziała mi po wszystkim, że bała się, że nie dożyję do końca.

Ja pier#&le, musiałem wyglądać, jak mors miotający się po plaży... Żeby chociaż, jak mors w rui, ale nie, one są wtedy pobudzone, dynamiczne i w ogóle. Na prawdę dramat był. W trzeciej serii powiedziałem sobie "Dobra, teraz trzy, troszkę złapię tlenu i zaraz pociągnę jeszcze piąteczkę"... I tak trzy razy. A później, to już tylko walka ze sobą, żeby nie przestać i żeby próbować chociaż to zakończyć, żeby móc spojrzeć w lustro po wszystkim... Żeby wyjść z twarzą. Tylko jak to zrobić w tych warunkach- żona patrzy, suka patrzy. Co też mnie podkusiło, żeby to robić, kiedy są w domu?! Masakra. Suka już całkiem jawnie się ze mnie nabijał, wyła i poszczekiwała jak opadałem na kolana po dwóch wymęczonych powtórzeniach. I ta straszna świadomość, że jeszcze dwie serie. Człowiek się nie zdąży dobrze pozbierać, a tu już koniec przerwy. Jedno jest pewne, 10 sekund to cholernie krótko, a 20 sekund to zajebiście długo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz