wtorek, 31 lipca 2012

Reminiscencje po "Moim Tour"

Więc jest dobrze. Przejechałem się i ku swojemu własnemu zaskoczeniu nie tylko dałem radę przejechać 100km poniżej 6h, ale nawet niewiele zabrakło, żebym zrobił je w 4h.

Mówiąc zupełnie szczerze nie obawiałem się, że nie dojadę, pomimo czasu zbliżonego do tego, w jakim przebiegłem maraton, był to mniejszy wysiłek. Owszem, czułem zmęczenie mięśni, odciśnięty tyłek i trochę stawy i kręgosłup, ale podczas maratonu było jednak gorzej.

Takie był plan- 98,6km
Przyznaję też, że zaplanowanie trasy wyłącznie o dane z Googla było głupotą- wystarczyło zadzwonić i dopytać znajomych, jak wyglądają okoliczne drogi na końcówce i wiedziałbym dokładnie którędy pojechać, nawet nadkładając nieco drogi, a których dróg zdecydowanie unikać. No, ale z drugiej strony była przynajmniej przygoda :-)

Pierwszy raz zgubiłem się w Szamotułach- przejechałem zjazd na Wronki i zorientowałem się po jakiś 4-5km, widząc drogowskaz na Murowaną Goślinę... W związku z tym doszło mi jakiś 8-10km ekstra, ale nie przejąłem się specjalnym, bo na tamtym etapie czułem się jeszcze mocny i widziałem po czasie, że jest dobrze. Poz tym, na oryginalnie wyznaczonej trasie wychodziło mi 98,6km, a zakład był o 100, więc musiałbym na mecie chyba jeszcze kręcić kółka po podwórku :-) Po zjeździe na Wronki zauważyłem gościa w biało-niebieskim trykociku, na szosówce, który zwolnił nieco, kiedy mnie zobaczył. Podjechałem i pytam dla pewności, czy na Wronki dobrze jadę. On mi na to, że chciał mnie spytać o to samo :-) Okazało się, że wyjechał tez z Poznania, tylko jakieś 40 min później, niż ja i jechał główną trasą cały czas z Winograd. Nie liczyłem kilometrów, ale na oko podobnie, więc średnia znacznie lepsza- pogratulowałem mu. Skromnie odparł, że na asfalcie ma po prostu szybszy i lżejszy rower. No prawda. Rozmawiało się nam nawet miło przez pierwsze 2-3 minuty, ale później profesjonalny towarzysz wchodził w coraz bardziej patriarchalny ton. Zaczął mi udzielać rad, jak się odżywiać, jakie ilości magnezu przyjmować itd, bo on często sobie kilkadziesiąt km robi i wie. Może nie negowałbym tego, gdyby nie fakt, że poza strojem nic nie przemawiało za tym, że jest wytrawnym rowerzystą. Kiedy zakomunikowałem mu, że moglibyśmy lekko przyspieszyć, bo ja mam zakład do zaliczenia i jeszcze jakieś 40km przede mną, stwierdził, że na góralu raczej nie dam rady, bo on kiedyś pojechał na góralu bez SPD 70km i zabrało mu to 4h z krótkim postojem. Hmmm, na tym etapie ja miałem przejechanych 58km częściowo po szutrach (od Rusałki do Kiekrza) w 2,5h. Zaproponował zatem, żebym nadawał tempo skoro się spieszę, a on sobie pojedzie za mną. Ruszyliśmy i po kilku minutach kolega zaczął być co raz bardziej z tyłu, najpierw 20m, potem 50, potem już nie sprawdzałem. Nie, żebym był taki zajebisty, bo na tym jego rowerze na pewno można było jechać szybciej, niż ja, po prostu myślę, że on trochę przecenił swój poziom. Nie ukrywam, że miałem z tego satysfakcję :-)

Przed Wronkami w Samołężu wyjechała mi przed twarz przyczepa z obornikiem ciągnięta przez traktor. Jechał jakieś 25-27km/h. No nie ma bata, żeby go wyprzedzić, więc jechałem tak w tunelu aerodynamicznym przez kolejne 3-4km. Zjechał, przed samymi Wronkami- nieocenione doświadczenie :-)

Niestety we Wronkach znowu się pogubiłem- nie zauważyłem skrętu w ul. Jana Pawła nad Wartę i Wronki mi się skończyły :-) Ale tam nie straciłem aż tak dużo. Niestety to dopiero tam zaczął sie problem z jakością trasy. Do tej pory, nie licząc pierwszego etapu tuż za Poznaniem, od Kiekrza jechałem po asfalcie. Natomiast tutaj jakieś 4km za Popowem zjeżdżałem już z asfaltu.

Popowo- zjazd z drogi nr150
Na początku nie było nawet źle, tyle, że taka jazda po drodze o nawierzchni zbliżonej do tarki powoduje, że ręce chcą wyskoczyć ze stawów, a plomby wyraźnie się luzują. Generalnie problem pojawił się w Mokrzu. Zachciało mi się zapytać miejscowego o drogę. Wiedziałem, że muszę wyjechać na asfalt i pojechać kawałek w lewo, ale facet przy drewnie kazał mi skręcać w przeciwna stronę. Nie posłuchałem go, ale potem już sam zgłupiałem, bo tam, gdzie miała być droga do Mokrza żadnej drogi znaleźć nie mogłem, była tylko ścieżka wyjechana traktorem lub terenówką ze znakiem, że jakaś leśniczówka 3km... Koniec końców pojeździłem chwilę szukając zjazdu i po konsultacji telefonicznej z Piękną postanowiłem pojechać tą drogą. Może nawet dobrą, ale to, co sie działo później w lesie, to już zupełnie inna bajka- ani zasięgu, ani drogowskazów, ani wody... Skończyła mi się właśnie w Mokrzu. To był 90-ty km i właśnie stuknęło 3:45 od wyjazdu. Na tym etapie byłem jeszcze optymistą. Ostatecznie przez Puszczę Notecką pojechałem trochę dłużej i trochę inaczej, niż zakładałem...
Mokrz-Marylin: plan
Mokrz-Marylin: realizacja
Pierwszą dychę w tym lesie jechałem przez 45min- kopny piach, podjazdy i drogi wyjeżdżone przez traktory i ciężarówki, więc koleiny i korzenie- naprawdę było co robić, do tego brak pewności, że jadę dobrze. W pewnym momencie widzę z daleka samochód, podjeżdżam, a tam facet do mnie błagalnie "Którędy do asfaltu?". Wysłałem go tam, skąd przyjechałem, czyli do Mokrza, bo okazało się, że dojechał z boku, jadąc od Miałów taką drogą jak ja, a jego Mazda bardzo kiepsko znosiła takie nawierzchnie. Kolejnych 9km do Marylina jechałem następnych 40min. Chwilami prowadziłem rower, bo nie byłem w stanie podjeżdżać pod górki. Zaliczyłem też jeden spektakularny upadek z gwiazdą wykonaną przez kierownicę. Podczas zjazdu z jednej z górek przednie koło wjechało w koleinę, zblokowało się i sam nie wiem jak stanąłem na nogach tyłem do kierunku jazdy, przed rowerem trzymając kierownicę w rękach. Nic mi się nie stało, ale numer był na prawdę kaskaderski i to z wyższej półki, jak Jackie Chan.

Z Marylina do Piłki- tam był sklep. Całe szczęście, bo już czułem mocno temperaturę. Rano było przyjemne +24, ale około 10:30 zrobiło się już mniej przyjemne w tych warunkach +35... Z Piłki do Kamiennika znowu droga przez las- ciężko, choć lepiej utwardzona i mniej podjazdów, tu jednak dało o sobie znać zmęczenie- 6km w 30 minut. Dalej poszło już przyzwoicie, bo znowu był asfalt, a drogę z Kamiennika już znałem. Ostatecznie przejechałem 125km w czasie 6,5h. Przy czym założone 100km zrobiłem w czasie 4:29. Kurna, jak bym wiedział, że jestem taki dobry, to bym się za Włoszczowską zgłosił ;-)

Tak to wyglądało w ostatecznym kształcie. Moje "Małe Tour"... czuję się jednak wielki. Nie spodziewałem sie że dam radę poniżej 5h, a juz zupełnie nie przypuszczałem że dam radę jechać 6,5h i przejechać 125km. Nie jechałem nigdy więcej, niż 25km jednorazowo :-)



piątek, 27 lipca 2012

London 2012- Mały Drań będzie miał przerąbane

Mówiąc krótko, w sportach walki mamy wszystkiego razem 11 zawodników( kobiet i mężczyzn łącznie!). No właśnie, 3 facetów w judo, 2 w zapasach (klasyk) i jednego w taekwondo... Nie ma nikogo w wolniaku (no dobra, wolniaków w Polsce nigdy nie było dobrych), nie ma nikogo w boksie. Jeśli chodzi o szanse medalowe, to właściwie dwie:
Damian Jankowski (zapasy styl klasyczny, kat 84kg)
i
Urszula Sadkowska (judo, kat +78kg).

No, i to by było na tyle. Ponoć jeszcze chłopak z kategorii 73kg w judo może zwalczyć, ale nie wiem, czy to prawda.

Czym to skutkuje dla Małego Drania, a no tym, że nie ma wyjścia. Żeby się stary mógł ekscytować na olimpiadach w przyszłości będzie musiał zapie#@$ać na macie. Może sobie rozwijać rozliczne talenty, malować, śpiewać, tańczyć, programować, a nawet rzećźbić ale ktoś do ciężkiej cholery musi ten kraj reprezentować na letnich igrzyskach olimpijskich! Ponieważ Mały Drań ma jeszcze szansę to zrobić, to ja tę szansę zamierzam wykorzystać :-) Czy to się komuś podoba, czy nie.

Moje małe "Tour"

To już jutro. Nie jestem zachwycony swoją formą. Bóle w plecach już prawie ustąpiły, jednak na rowerze nie pokonałem ani razu dystansu większego, niż 25km, także... hmmm.
Rower mam przygotowany, łańcuch naoliwiony, przerzutki chodzą, noski są, gacie z pieluchą przygotowane. No, to chyba wszystko jest. Trasę sobie wyznaczyłem, ale nigdy jej nie pokonywałem poza mapą googla, także muszę sobie zrobić ściągę na karteczce, żebym się gdzieś po drodze nie pogubił.

Poza tym, cóż. Prognozy pogody mówią o 34 stopniach, także planuję wysmarować się kremem z filtrem i wyjechać wcześnie- jeśli się uda nawet o 5:30, tak, żeby jak najmniej jechać w największym upale, czyli po 10:00.

Kupiłem już wodę, dwa izotoniki i... JADYMY!!!.
Nie ma co ukrywać- zakład przej@#ię z kretesem, ale trudno- jechać trzeba.

piątek, 20 lipca 2012

Zawstydzony

Jak w tytule... Obejrzałem sobie to, i na prawdę jest mi odrobinę wstyd.

p Ale nic, jeszcze trochę popracuję i jak będę miał 55 też będę robił naście muscle-ups i trzydzieści chest-to-bar...

Mikrourazy mięśni posturalnych

Generalnie mówi się, że zakwasić mięśnie posturalne jest bardzo trudno. Można im jednak "zgotować piekło" treningowe i wtedy mikrourazy dadzą znać o sobie. To jest między innymi jeden z efektów mojego wczorajszego zestawi 21-15-9. Lędźwiowa część prostownika oraz pas biodrowy są tak skatowane, że poruszam się jak paralityk- prawie, jak przy wysunięciu dysku.

Oczywiście dyski są na miejscu, to ewidentnie bóle mięśniowe, ale nie sądziłem, że aż tak sobie dopierd&%$em do pieca. Mam kłopoty z siadaniem, wstawaniem, skręcaniem się- masakra. Na rowerze daję jakoś radę, ale dwójki i pośladkowe też mam zakatowane.

Wczoraj na Rycerską nie pojechałem rowerem, ale za to dziś postaram się jeszcze coś zrobić- choćby pojechać z rodziną na dłuższy spacer rowerowy. Gdyby to nie wypaliło, to w weekend będę musiał pobiegać. No jest jeszcze wyzwanie w postaci 100 burpees, które mój Serdeczny Przyjaciel robi w 7:50. Ja jeszcze sie nie zabrałem za to- trochę się boję, cały czas mam w pamięci Tabatę z burpees, która mnie mentalnie pogrążyła na początku mojej reaktywacji ruchowej. Będę w końcu musiał się z tym zmierzyć, choćby po to, żeby się przełamać, ale teraz z tymi obolałymi plecami burpees, to nie jest najlepszy pomysł.

czwartek, 19 lipca 2012

21-15-9 martwy i podciąganie + drobiazgi dla zdrowotności

Jak zwykle 400m na początek- biegam w granicach 1:15 bez jakiegoś spięcia, to znaczy, to nie jest sprint, bo nie ma warunków, ryzykowałbym potrącenie przez samochód, ale myślę, że na bieżni zejdę poniżej minuty.

Dogrzałem się i poskładałem talerzyki- 100kg. Ciągi udało mi się pojechać bez przerwy, na podciąganiu dzieliłem 11-8-2/8-7/5-4. Całość zajęła mi 7:21, także szału nie ma, nie mniej jednak zrobiłem i jestem zadowolony.

Niestety później robiłem wiosłowanie hantlami w podporze i z planowanej 30-tki zrezygnowałem na rzecz 25-tki. Czułem w plecach ciągi i bałem się kontuzji. Zrobiłem trzy serie po 15 na stronę bez przerw i na prawdę się zmęczyłem- nie mierzyłem tutaj czasu, ale też coś około 7 minut. Starczyło jeszcze czasu, żeby się rozciągnąć (prostownik ewidentnie się tego domagał) i zrobić trzy serie po 15 toes to bar.

Z powrotem 400m już luźniutko, w granicach 2 minut, ale jakoś te powrotne biegi zawsze mi wychodzą "człapane". Raz, że jestem zwykle zmęczony, a dwa, że mam poczucie spełnionego obowiązku i nie chce mi się już "dorzynać". Poza tym, dzięki temu jest szansa świeże pieczywo na śniadanie kupić. A tak, jem pieczywo i to często pszenne- bez przesady. Cały trening od wyjścia z domu, do powrotu- 43 min.

Dziś czeka mnie jeszcze wycieczka rowerem na Rycerską, a następnie do domu. Zmierzę na endomondo, ale nie wiem, czy będą warunki, żeby się przyłożyć- zobaczymy.

wtorek, 17 lipca 2012

Pierwszy po przerwie- życiówka na ergometrze :-)

Dziś rzuciłem się na ciężary po ponad dwóch tygodniach przerwy wymuszonej mną mnie przez mój własny organizm. Postanowiłem zacząć lżej, bez szaleństw CF, tylko bardziej zachowawczo, fitnessowo, można powiedzieć.

Zrobiłem klatkę- 4 serie wyciskania na płaskiej ławce, 4 serie wyciskania wąskim uchwytem, 4 serie wyciskania hantli na skosie, 4 serie rozpiętek na skosie i 2 serie pompek na poręczach (musiałem skończyć bo przyczep tricepsu mnie zaczął boleć i bałem się kolejnej kontuzji).

Wyciskanie zrobiłem z największym ciężarem, na jaki mogłem sobie pozwolić- 100kg w czterech seriach od 6 do 5 powtórzeń w ostatniej serii. Osłabłem wyraźnie, przed przerwą, robiłem 100kg 8 powtórzeń. Później wyciskanie wąskim chwytem, zacząłem od 70kg na 8 razy, ale zszedłem do 60kg, bo łokieć, a właściwie przyczep przy łokciu zaczął się odzywać. Wyciskanie hantlami zrobiłem leciutko, właśnie ze względu na ból- 4 serie po 10 powtórzeń z 25-kami. Rozpiętki zrobiłem po 15 powtórzeń 16-tkami, a pompki, to już wiadomo- 10 razy w pierwszej serii i przy drugim podejściu po 6 odpuściłem. Wsiadłem za to na ergometr przed wyjściem i zrobiłem życiówkę w sprincie na 500m- 1:39!!! Ależ byłem wkur#@ny chwytając za wiosła, ale efekt jest :-) i humor mi sie od razu trochę poprawił pomimo pogody i perspektywy powrotnego biegu w deszczu.

Podsumowując, słaby jestem jeszcze i muszę uważać, bo się sypię, ale kondycyjnie jest lepiej co raz :-)Trening w całości razem z rozgrzewkowym biegiem na 400m i powrotnym truchtem na 400m zajął mi 55minut, także wykonany został w tempie i z tego też jestem zadowolony.

wtorek, 10 lipca 2012

Najważniejsze to się empirycznie obwarować

W związku z tym, że wczorajszy przejazd traktuję, jak niezbyt udany, bo i przez miasto w godzinach szczytu i na głodnego itd- wymówek mógłbym szukać długo, dzisiaj postanowiłem sprawdzić metodologicznie, jak wyglądają moje szanse na pokonanie Pięknej w zakładzie. Oczywiście 12km, to nie to samo, co 100km- to oczywista oczywistość. Nie mniej podszedłem do tematu tak, żeby nie przekraczać w miarę możliwości 160bpm (żeby się nie zakwaszać), jechać w miarę równo i zobaczyć, czy jestem w stanie uzyskać średnią około 20km/h. No i jestem. Owszem, warunki są super, bo jadąc w tym kierunku mam prawie cały czas płasko lub lekko z górki, dodatkowo była bardzo fajna pogoda- bez wiatru w twarz, ale nie za ciepło (około 19 stopni). Jechało się miło i co prawda tętno skoczyło mi w [paru miejscach do 161, ale większą część trasy trzymałem 148-156. W nogach tego nie odczułem, także pocieszam się, że to są wszystko dobre prognostyki. Jedyna zmienna, która mnie poważnie martwi, to zmęczenie w czasie. Maraton biegłem ponad 4h i wiem, co to za masakra dla organizmu, to jest niby trochę lżej dla stawów, ale dla mięśni wręcz przeciwnie i na dodatek, kręgosłup też musi swoje obciążenie przyjąć, a nie będę mógł sobie luzować z prędkością, jeśli chcę wygrać zakład... No nic, zobaczymy.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Rower- termin zakładu coraz bliżej

Kurde, wczoraj dotarło do mnie, że termin zakładu jest co raz bliżej, a ja się wcale nie przygotowuję. Dzisiaj zatem nadarzy się okazja sprawdzić, jak to może być z tym trzymaniem średniej prędkości na nieco dłuższym dystansie.
Na trening dzisiaj nie poszedłem, bo plecy jeszcze czuję, ale dzięki temu mam taki nadmiar energii, że aż mi trudno w miejscu wysiedzieć. Pogoda ładna, czyli wszystko w sam raz.
Pojadę z pracy na Ławicę, drogą "nieco na około" i zobaczymy, czy uda mi się utrzymać średnią około 24km/h i jakie będę miał tętno na tej trasie- to mi da jakieś wyobrażenie na temat możliwości sprostania wyzwaniu. Mam tam na trasie sporo ścieżek rowerowych- najgorszy będzie początek (bo przez miasto) i końcówka za Rusałką, bo są światła, których się może nie udać "przeskoczyć". Zobaczymy- startuję za 2,5h

(...) 8h później...

No i już wiem, Nie wypadło to najlepiej. To znaczy ruch uliczny, światła, piesi itd- wiadomo, to znacznie spowalnia, ale średnia wyszła mi na poziomie 17.6km/h z odcinka 15,3km. Na odcinkach, na których miałem sprzyjające warunki swobodnie i bez zadyszki jechałem między 22km/h i 25km/h. Nie ma się jednak czym wzniecać, bo to były odcinki po 2-3km, także tętno na poziomie 151-156 nic tu nie znaczy. Jeśli nawet w trakcie pokonywania mojego wyzwania będę miał taki komfort, żeby jechać w fajnych warunkach, po prostym, bez silnego wiatru w twarz i bez zbyt wielu podjazdów, to nie znaczy, że w 3, czy 5 godzinie będę w stanie utrzymywać taką prędkość... Mój tryumf, że tak powiem, coraz bardziej się oddala. Nie ukrywam, że liczę mocno na zmianę, jaką wprowadzi montaż "nosków" na pedałach. Ścigałem się dziś po drodze z takim jegomościem, który jechał właśnie w noskach. Widać, że trochę jeździ na rowerze, także po nogach, ale generalnie szału nie robił, tylko tyle, że znacznie łatwiej mu było przyspieszyć i trzymał wyższą prędkość także nieco mniejszym kosztem, niż ja. Od wyjazdu z Rusałki siedziałem mu cały czas na ogonie. Odjechał mi dwa razy- raz na Polskiej, drugi raz na Bukowskiej. Na Bukowskiej jeszcze bym go doszedł, ale przed lotniskiem skręcił w Bajkowe- cykor ;-) Nie zmienia to faktu, że nadal nie rokuje to dobrze na zwycięstwo w zakładzie z Piękną. Dzisiaj sprawdziła mój wynik jak przyjechałem i spytała, czy ona wybiera destynację wycieczki, czy sam zaproponuję coś rozsądnego... Nosz kurna, to jest bezczelność! Jeszcze nie przegrałem! A jak przegram, to pojedziemy do Lichenia, bo nie mam kasy na inną wycieczkę na razie! Licheń jest właśnie w pytę na tą okazję!
Naoliwiłem i wyczyściłem łańcuch i przerzutki, poprawiłem hamulki, jutro też się karnę do pracy rowerkiem i zobaczymy ja pójdzie. Z powrotem będę jechał z Małym Draniem, więc bez wyników szybkościowych, ale za to jest szansa na lepsze spalanie.
To też ciekawe, dzisiaj przejechałem w 51min 15,3 km, ze średnią 17,6km/h, dwa dni wcześniej przejechałem 13,5km w 1:11, ze średnią nieco powyżej 11km/h i okazuje się, że kalorycznie wyszło mi 5prawie to samo. Należy nadmienić, że nie mam pulsometru z bluetoothem, także "Endomondo" wylicza mi kaloryczność "na oko". Podstawiając do wzoru moje dane (wiek, wagę, płeć) i zestawiając to z prędkością przemieszczania oraz średnimi ze statystyk, które ma w bazie... Ciekawe na ile to dokładne. Podaje przewyższenia i ukształtowanie terenu, ale nie sądzę, żeby to się jakoś przekładało na bardziej zaawansowane przeliczanie spalania. Musiałbym to kiedyś sprawdzić. Niestety nie wiem jeszcze jak, bo z kolei mój zegarek nie jest na tyle sprytny, żeby potrafić podać dokładną kaloryczność dla innej, niż bieganie aktywności. No właśnie, na bieganiu to musi działać tak samo, czyli przy okazji biegowego treningu porównamy różnicę :-) Przebłysk geniuszu po 23ej. Znaczy pora spać- może się uda wstać na czas, bo jednak stąd mam godzinkę do roboty rowerkiem, nie to samo, co z chaty.

piątek, 6 lipca 2012

Kaganiec

W związku z moim zniedołężnieniem kilka dni temu (jeszcze mi nie przeszło to gówno), Piękna wzięła sobie do serca opiekę nade mną (a może bardziej przejęła się, że jak mi się faktycznie coś stanie, będę marudził nie do zniesienia) i zakazała mi jakichkolwiek treningów do końca tygodnia. Mam tylko dyspensę na jeżdżenie rowerem do pracy, ale to ledwie 3km.

W związku z tym "głód treningowy" u mnie wzrasta i jak mnie wreszcie spuści ze smyczy, to będę musiał się skupić na tym, żeby sobie krzywdy nie zrobić. Aktualnie mam poczucie, że jak złapię sztangi, to je normalnie powyginam, a zaraz potem pobiegnę do Antoninka i z powrotem. Prawda jest oczywiście taka, że to syndrom, jak u psa zamkniętego na małej przestrzeni, który rzuca się w pogoń za własnym ogonem. Różnica polega jednak na tym, że pies się najwyżej zmęczy trochę i przestanie, a ja nie mam tak rozwiniętego instynktu i muszę sobie wszystko zaplanować, żeby się nie "zagonić na amen".

Problem z realizacją takich planów jest w moim przypadku taki, że potrafię je rozsądnie przygotować, ale jak zaczynam je realizować, to trudno mi nie wykraczać poza ich ramy w pierwszym okresie. Z drugiej strony, jak się "wyrwę", to potem jestem niezadowolony z siebie, po plan jednak zakładał bardziej realne do zrealizowania zadania... Tak źle i tak niedobrze. Na razie czekam- byle do poniedziałku (nie wierzę, że to napisałem- do poniedziałku?!).
Póki co powtarzam sobie zdanie z tej tablicy- "Starzenie się nie jest dla mięczaków", chyba zrobię sobie taka koszulkę treningową.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Stary tetryk

Kiedy już zaplanowałem sobie działania na weekend i początek tygodnia, w sobotę rano wstałem, wyjąłem z łóżeczka Małego Drania i... jak mnie nie pierdolnie w plecach! Nosz kurna, myślę sobie- dysk mi wywaliło. Ale żeby w piersiowym odcinku?! Piękna sprawdziła- dysk na tym odcinku wypada niezwykle rzadko ale możliwa jest neuralgia na przykład wywołana przeciążeniem mięśni. Taaa... Neuralgia brzmi co prawda dość mało optymistycznie, ale może być. Na ostatnim treningu dałem sobie w kość dość ostro jeśli chodzi o grzbiet- na logikę, może i słuszna diagnoza. Z dnia na dzień jest co raz lepiej, ale napieprzają mnie mięśnie oddechowe i międzyżebrowe po prawej stronie i dzisiaj, kiedy zadzwonił budzik, pomyślałem- pójdę chociaż pobiegać. Po czym nabrałem głęboko powietrza w płuca i od razu mi przeszła ochota na cokolwiek związanego z ruchem. Może jutro będzie lepiej, chociaż... pogoda ma się dla odmiany znowu spieprzyć :-( Wszystko mi przeszkadza, no wszystko po prostu.