środa, 31 października 2012

CCR Poznań, czyli kubeł wody na łeb

Dzisiaj poszedłem na trening z grupą crossfitujących młodych ludzi z CCR Poznań. Oni trenują od kilku miesięcy, a prowadzący jest faktycznie w dobrej (czytaj znaaaaacznie lepszej, niż ja) formie. Nie mniej to, co przeżyłem dziś rano, to destrukcja. Po rozgrzewce już chciałem rzygać. Owszem, podobno większość obecnych na porannym treningu to wyczynowi sportowcy i praktycznie wszyscy byli o 10 lat młodsi, ale nie zmienia to faktu, że mój sposób patrzenia na siebie nieco się zmienił. Można by rzec, że zakrzywili mi smarkacze optykę :-)

Do meritum jednak- nie byłem w stanie skończyć obwodów, bo byłem skrajnie rozj#$@ny. W związku z tym, postanowiłem się nie uginać i od piątku daję z nimi tak często, jak to będzie możliwe. Nie będzie mi tu zgraja młodocianych pluła w kaszę!

Ch&%ja prawda- będą i to pewnie jeszcze długo, bo nie sądzę, żebym szybko ich dogonił wydolnościowo. Siłowo raczej nie odstaję, gimnastycznie się podciągnę, ale tempo treningu na prawdę jest dla mnie zabójcze. Nic, pozostaje zacisnąć zęby, ściągnąć pośladki i pilnować tętna, żeby nie zejść na zawał, bo będzie wstyd. Reasumując- zajebiście mi się podobało, mimo, że ego musiałem schować do kieszeni.... Mam nadzieję, że chwilowo ;-)

piątek, 26 października 2012

Piątkowy rozruch

I jak powiedział- tak zrobił... no prawie. Miało być podciąganie i "toes to bar" lub wymyki, ale drążek był mokry i zimny :-) Nie muszę chyba nadmieniać, że moje delikatne zmysły nie były w stanie zaakceptować takich warunków. Ostatecznie zrobiłem następujący zestaw:
- dobiegnięcie- jakieś 800m;
Obraz dokładne oddaje stan faktyczny zaawansowania w treningu
- 5 x 400m biegu + 20 pompek na poręczach;
- powrót- znowu około 800m.
Całość zabrała mi nieco ponad 24 minuty. Z tym, że nie miałem przy sobie telefonu z GPS i nie wiem dokładnie jak mi to poszło, bo mam wrażenie, że ostatnie dwa kółka robiłem tempem niewiele szybszym, niż maraton. Najtrudniejsze w dzisiejszej zabawie okazało się nie pompowanie na poręczach, które zaadaptowałem z płotków lekkoatletycznych i muszę powiedzieć, że było to nie tylko ćwiczenie siłowe, ale jednocześnie równoważne, tylko właśnie rundy dookoła stadionu. W drodze powrotne wbiegając na górkę z pod przejścia pod Niestachowską prawie się zatrzymałem- na prawdę dało mi to do wiwatu znacznie bardziej, niż sądziłem.
Do tego dokonałem inauguracji firmowego prysznica. Czułem się nieco dziwnie, ale nikt mi się nie próbował włamać do łazienki, nie było tłumu szepczących po moim wyjściu i nie mam wieści, że zalało pokoje na dole, więc zdaje się, że próba przebiegła pomyślnie :-)


czwartek, 25 października 2012

Rekonwalescencja mi nie służy

Po maratonie postanowiłem dać sobie 3-4 dni spokoju, żeby dojść do siebie, uzupełnić minerały itd. Wybiegłem ze startu z wagę 94.8 kg, po drodze wypiłem około 2,5 litra izotoników i myślę, że około litra wody na punktach żywieniowych, a mimo wszystko wieczorem, przed kolacją ważyłem 92.4 kg. Także trochę organizm przerobił w tym czasie.
Ile można siedzieć i nic nie robić

Po 4 dniach zeszły mi otarcia na wewnętrznej stronie ud i przeszły bóle stawów, ale zacząłem się za to czuć chorobowo, jakieś przeziębienie, czy coś- kaszel. No nie za fajnie, więc znowu wolne. I tak znowu minęły kolejne dni, w tym weekend. W niedziele miną dewa tygodnie.... Tak być nie może, w piątek rano (jutro znaczy się), przed pracą idę na stadion: podciąganie na drążku + wymyki lub "toes to bar" + biegi na 400m- 4 rundy na czas. W niedzielę ma być pierwszy trening w powstającej dopiero siedzibie CrossFit Poznań na Junikowie. Może się uda pojechać, a później, cóż, przerzucam się na treningi z ekipą CCR Poznań- zdaje się, że trenują bardziej "po mojemu" (zarówno jeśli chodzi o podejście, jak i o timing) i przede wszystkim bliżej, bo na Wioślarskiej.

środa, 17 października 2012

Maraton "na pałę"

No, więc moje rozważania o maratonie trwały dobre trzy tygodnie, z tego nawet tydzień poświęciłem na przygotowania- pobiegłem 3 razy w sumie jakieś 20km. Później jeszcze raz "trening serca"- czyli postanowiłem zrobić jedno dłuższe rozbieganie- poleciałem 22km i zabrało mi to 1:50- to moja życiówka na tym dystansie na bank. Wzmocniło to moją pewność siebie i pozwoliło mi myśleć, że 4h są na prawdę w zasięgu.

Nie da się ukryć, że po dwóch, trzech dniach, na prawdę wierzyłem, że to jest do zrobienia, przecież jestem w znacznie lepszej kondycji, niż sądziłem. Taaaa....
Nie bez powodu o maratonie mówi się "dystans prawdy". Nie ma chu#@, tutaj nie da się oszukać, przy takim dystansie nie uda się "pociągnąć z baterii". Mam tu na myśli kilka aspektów jednocześnie. Po pierwsze, jako baterię rozumiem wysycenie organizmu węglowodanami i mikroelementami, po drugie mentalne przygotowanie (pewność swoich możliwości, gotowość do walki i wiara w sukces- to bardzo ważne). Jeśli nie zrobiło się do tego odpowiedniego wybiegania, jeśli organizm nie jest przygotowany na to, że tych 42km trzeba przebyć w krótkim (relatywnie) czasie, to zwyczajnie się zbuntuje, nie podoła.
Ja dałem radę, ale muszę uczciwie stwierdzić, że ja jestem trochę jeb%$ty. To znaczy wierzę w swoje siły i przebiegłem już jeden maraton, więc nie obawiałem się, że nie dam rady. Wiedziałem, byłem PEWIEN, że nie odpuszczę przed metą i jedyne, co dopuszczałem, to fakt, że nie osiągnę 4:00. Nie zakładałem że muszę jakiś inny czas zrobić, to mi pomogło mieć dystans mentalny, to znaczy nie stresowałem się dodatkowo, że jak nie 4:00, to ile? Nie ważne, jak nie 4:00, to ileś, najważniejsze, że dobiegnę. Bez przygotowania to i tak będzie nieźle.
Prawy dolny róg :-) około 8-go km dobiegając do ul. 28-go czerwca

Reasumując, czy jestem zadowolony? Tak, zajebiście zadowolony. Co więcej, kiedy zrobiło się ciężko i na 28-mym km już wiedziałem, że jestem spóźniony o 3 minuty, że na 4:00h nie ma szans, wcale mnie to nie przybiło. Natomiast, kiedy na mecie okazało się, że i tak byłem poniżej 4,5h bardzo się ucieszyłem. Jeśli chodzi o moje samopoczucie fizyczne... otarcia na wewnętrznej stronie ud- masakra, stopy super, kręgosłup i stawy- tak, jak poprzednio, rzeźnia, ale do wytrzymania. Dziś po 3 dniach jest już dobrze- jutro idę na trening :-)

Jest jeszcze jeden aspekt, który powinienem tu poruszyć. Otóż dałem się złapać na lep propagandowy i na targach towarzyszących imprezie zakupiłem:
- turbo-zajebistą wykonaną w technologii kosmicznej, chronioną przez 7 międzynarodowych patentów frotkę na nadgarstek do wycierania potu;
- maga zaawansowane technologicznie, tworzone w laboratoriach NASA skarpety wyposażone w szereg systemów supportujących, irygacyjnych, dotleniających oraz srebrne nici.

No więc te zakupy właściwie przebiegły maraton za mnie. Ja byłem tylko "man behinde technology". Skarpety biegły same, a frotka spowodowała, że nie tylko miałem suche czoło, ale jeszcze schłodzoną do optymalnej temperatury krew i jak głosi ulotka, dzięki temu nie musiałem regulować temperatury liżąc łapy, jak mają na przykład w zwyczaju robić kangury. Oczywiście na ulotkach wypisywane są różne brednie, ale rzeczywiście, przecierając czoło, po chwili czułem przyjemny chłód pod przegubem dłoni, frotka nie nasiąkała wcale co raz bardziej, faktycznie schła bardzo szybko i nie podrażniała skóry twarzy. Także po raz pierwszy nie biegłem w chuście, przez co nie wyglądałem jak czubek i jednocześnie także na końcu biegu (chusta już po 2h przestawała działać) miałem suchą twarz. Skarpety za to nie uchroniły mnie przed pęcherzem na małym palcu- ale był tylko jeden! poza tym super i skóra nóg nie zmasakrowana i palce stóp bez ran, tkanina nawet sucha- jestem faktycznie zadowolony. Inwestycje na pewno nie warte pieniędzy, które za nie zapłaciłem, ale przynajmniej sprzęt działa :-) Najdroższe w życiu skarpety i frotka na nadgarstek  przeszły pomyślnie test :-)


poniedziałek, 1 października 2012

Bieganko

Wczoraj jak co niedziela poleciałem na outdoorowy trening z CFP. Była rzeźnia- 10x burpees ale z podskokiem kolana do klatki/ 30m żabkami/ 20 x pompki + 20 x brzuch/ 30m pająk przodem- 5 rund. Zrobiłem 3 rundy i myślałem, że się porzygam. Także zadowolony nie jestem, ale całkiem fajnie poszedł mi bieg. Na trening pobiegłem dłuższą trasą (3,8km), którą zrobiłem w 21min. Wracając wybrałem krótszą trasę (2,75km) i zrobiłem ją w 15min, a byłem naprawdę "znorany", także nabieram powoli odwagi na start 14-go i chyba się jednak zdecyduję. Nadal martwię się o to , jak zachowa się moje ciało po 3h biegu, bo jednak kilometrażu do maratonu nie zrobiłem jeszcze w ani jednym tygodniu, natomiast wierzę nadal, że sekret tkwi w głowie, i jeśli będę biegł równo 5:52-5:55 na km to jestem w stanie dobiec w 4h. Gdyby były w tym roku także opaski z międzyczasami- takie jak na połówce, to bardzo by mi pomogło. Poza tym, cóż, jeśli bez przygotowania w ogóle dobiegnę i będę w czasie lepszym, niż 4:28, to i tak się poprawię względem swojego poprzedniego wyniku... Jeszcze się trochę cykam, bo jak już się wpiszę, to dwie rzeczy- po pierwsze muszę wystartować, po drugie muszę skończyć z lepszym czasem, a nie ma co ukrywać, będę celował w 4h...
No i stało się... numer startowy 3808 :-)