wtorek, 30 kwietnia 2013

Nie mogę się zebrać

Ostatnio jechałem PKP i wpadł mi w ręce magazyn "W Drodze", taki ilustrowany uatrakcyjniacz podróży wydawany dla Intercity. Znalazłem tam stronę reklamową z prośba o przekazanie 1% podatku na rzecz Marka (niestety nie zapamiętałem nazwiska). Otóż Marek kilka lat temu naderwał mięsień podczas treningu biegowego, zbagatelizował sprawę, oderwał się skrzep, zator płuc. W tej chwili jest całkowicie unieruchomiony, może tylko mrugać powiekami. Zbiórka pieniędzy ma na celu zakup oprogramowania, które czytając ruchy źrenic i powiek pozwala na obsługę komputera, w tym także programów muzycznych- a Marek jest muzykiem. Oczywiście teraz, wypełniając PITa nie byłem w stanie już sobie przypomnieć ani adresu strony www, ani nazwiska Marka, żeby go znaleźć w wyszukiwarce- fiasko. Jego historia poruszyła mnie o tyle, że on też jest ojcem i też chciał być aktywny ze względu na swoje dzieci i żonę, a skończyło się dramatycznie.

Nie chodzi o to, że się boję, bo jeżdżę do pracy na rowerze, a po siniaku pod kolanem już praktycznie nie ma śladu, ale... Gdybym przez swoje ambicjonalne podejście miał zafundować rodzinie taką sytuację, nie byłbym w stanie chyba sobie tego wybaczyć...

CCR przeniosło się z tego co wiem do nowej siedziby. Bardzo fajnie, ale dla mnie gorzej, bo będzie mi się trudniej zorganizować. Pewnie będę musiał celować w treningi na 7:15, bo zaczynam pracę około 9:00 i nie wyobrażam sobie, żebym z Jeżyc wracał na Rataje i później znowu jechał na Jeżyce, bo tam jest biuro. No nic, zobaczymy. Póki co muszę się zebrać w sobie i zacząć trenować znowu. Czuję jeszcze, że przy niektórych ruchach tył uda mnie delikatnie ciągnie- a to oznacza, że martwe ciągi, rwania, czy przysiady będę mógł robić na razie tylko szlifując technikę- bez większych obciążeń, czy forsowania tema, albo zajeżdżania się ilością powtórzeń. Kurde, może powinienem się skupić przez jakiś czas jeszcze na innych elementach... Zobaczymy, pomyślę jeszcze.

Jeśli chodzi o moje plany startowe, to triatlon co raz bardziej wydaje się nierealny, ani Środa Wlkp, ani poznański. 12-go maja jest duatlon nad Maltą, na który jestem wpisany i mam opłacony start... Na rowerku niby jeżdżę, biegać dam radę chyba, ale o tym, żeby podejść do tematu w jakikolwiek inny sposób, niż treningowo nie ma mowy. Muszę to jeszcze przemyśleć, bo tak na prawdę miną mi wtedy dopiero 4 tygodnie od urazu, a teoretycznie tkanki goją się około 6. Nie obawiam się już zatoru, ale boję się odnowienia kontuzji....

Poza tym, co. Mam już zaplanowany mniej więcej pan suplementacji, ale póki nie rozpocznę treningów, nie ma sensu się "dożywiać". Jak na razie czerpię tylko radość z jazdy rowerem. Cały czas delikatnie, ale nawet jeżdżąc spokojnie widzę, że ten sam poziom zmęczenia, który nie powoduje, że czuję obciążenie mięśni i nie za bardzo się pocę skutkuje tym, że dystans dom- praca, który początkowo pokonywałem w 29-27 minut, teraz przejeżdżam w 24-25, a na światłach stoję tyle samo. Nic, zobaczymy, jak wczoraj nacisnąłem na pedały w drodze do domu, byłem w 21 minut, tylko, że wtedy czułem już niestety trochę ten naderwany mięsień.

piątek, 19 kwietnia 2013

Zajęcia wyrównawcze, czyli z kontuzją na treningu

Rano nie wytrzymałem i przyjechałem na trening. Założenie było takie- nie robię WODa, nie ćwiczę elementów obciążających w jakikolwiek sposób nogi. Trochę się poruszam, porozciągam i zrobię coś z górą- zacznę pracować nad muscle upami, poprawa techniki w podciąganiu itd. Generalnie- jak powiedziałem, tak zrobiłem. Delikatnie powiosłowałem przez 5 minut, potem trochę mobilizacji obręczy barkowej z tyczką i dalej chłopacy zajęli się przygotowaniem do WODa, a ja przygotowałem swoje stanowisko. W zasadzie nie miałem konkretnego planu, chciałem robić podciąganie i pompki na poręczach, ponieważ WOD obejmował ćwiczenia na drążku, stwierdziłem, że ustawię sobie równoległe uchwyty i zrobię na nich pompki, a później będę robił równoległe dociąganie do muscleupów.
Moje ćwiczenia były dość "lajtowe", ale w sumie takie miały być. Zrobiłem pięć serii po 15 pompek na poręczach, a potem jeszcze dziesięć superserii tego samego ćwiczenia łączonego z dociąganiem po 10-12 ruchów każdego z ćwiczeń. Postanowiłem przy dociąganiu oprzeć nogi na ławeczce, żeby wypychać biodra w górę, a jednocześnie, żeby mieć pewność, że podpieram się tylko na lewej (sprawnej) nodze i nie obciążam prawej. Nie było ciężko, bo nie próbowałem gonić z tempem, ale superserie po 12 zrobiły się wymagające po 3-ciej, więc zrobiłem ich tylko 5, a pozostałych 5 po 10 ruchów na ćwiczenie. Oszczędzałem się mówiąc krótko, choć nie było całkiem lekko, bo i oddech przyspieszył i ramiona popracowały.

Pomimo tego, kiedy patrzyłem na chłopaków ćwiczących obok, trochę mnie to przygnębiało, że nie mogę z nimi przejść przez WOD. Po pierwsze dzisiaj był na prawdę fajny- taki który można jednocześnie uwielbiać i nie znosić (ciężki kompleks sztangowy z zarzutami, thursterami wyciskaniem, przysiadami przednimi i podciąganiem, a to wszystko, jako 20 minutowy AMRAP). Patrząc na nich z boku po raz pierwszy miałem jakieś refleksje na temat ćwiczeń, bo kiedy sam ćwiczę nie bardzo widzę innych, słyszę tylko oddechy, uderzenia sztang- gadamy dopiero po wszystkim, kiedy dojdziemy do siebie.
Jakie wnioski?.... Kurde.... Po przerwie będzie co nadrabiać....

Przy okazji warto wspomnieć, że spora grupa z CCR w tym Przemek i Kuba oraz Hanka i Kasia (jeśli kogoś pominąłem, to przepraszam) zakwalifikowała się na zawody "Poznań Rodeo" w kategorii OPEN. Spoglądałem sobie na ilość uczestników ELITE i wiem, że spokojnie bym się zakwalifikował, nawet, gdybym próbował skończyć kwalifikację z tym naderwanym mięśniem. Szkoda, że Marcin nie spróbował swoich sił, myślę, że byłby w czołówce. Dodatkowo za tydzień w Łodzi też będzie od nas silna ekipa, ale tylko w OPEN. Tym bardziej sądzę, że w Elite na miejscu warto próbować swoich sił ;-) (powiedział ten, co się popsuł, zanim jeszcze spróbował)

czwartek, 18 kwietnia 2013

Moja "rehabilitacja"

Generalnie się nie poddaję. Teoretycznie powinienem dać sobie 4-6 tygodni spokoju. Ale bólowo noga mi nie dokucza, czuję tylko, że wysyła sygnały ostrzegawcze, kiedy naciągają się mięśnie z tyłu uda. To siłą rzeczy powoduje, że ją odciążam i kompensuję sobie różnicę lewą nogą. Nawet tego specjalnie nie odczuwałem, dopiero dzisiaj.

Odpoczywałem od fatalnej soboty, czyli przez 5 dni. Dzisiaj nie wytrzymałem i zdecydowałem, że jadę do pracy rowerem. Co prawda musiałem sobie całą drogę potarzać: nie przyspieszaj, nie przyspieszaj, nie szarp, powoli itd. Nie mniej uważam, że to była świetna decyzja. Podróż do pracy zajęła mi 27 minut, nie poczułbym jej nawet, gdyby nie fakt, że wziąłem kurtkę, na wypadek gdyby padało- błąd. Trochę się przez nią spociłem :-) Poza tym- radość. W tym miejscu wrócę do kompensowania deficytów przez organizm. Na co dzień nie czuję, że utykam delikatnie, może nawet nie utykam, ale odruchowo oszczędzam prawą nogę na schodach, czy nawet idąc na tramwaj, lewą wyciągam bardziej do przodu, prawą robię krótszy krok. Dzisiaj na rowerze poczułem, że lewa noga jest trochę "zmęczona". Pedałując, prawą nogą wykonywałem ruch zupełnie normalnie, nic nie bolało, nie ciągnęło- wszystko jakby nie było żadnej kontuzji. Naciskając na pedały lewą nogą czułem od pierwszych metrów, jakby czworogłowy był już po wykonaniu jakiejś pracy, tak, jakby ta jedna noga już jeździła dzisiaj na rowerze. Wspominam o tym dlatego, że często zapominamy mając drobne dolegliwości, że to dotyka nie tylko tej kończyny, czy tego elementu, który obiliśmy, skręciliśmy, czy cokolwiek się wydarzyło. To dotyka całego organizmu, czy tego chcemy, czy nie. I wracając do aktywności po urazie musimy też wziąć to pod uwagę. Czyli na przykład. Jeśli mieliśmy skręconą nogę w kostce, to wracając do treningu nie możemy się ograniczać do tego, że zwracamy większą uwagę na dokładne dogrzanie tego stawu. Trzeba dokładnie rozgrzać i rozciągnąć obie nogi, cały pas biodrowy i grzbiet, bo to są mięśnie, które podczas, kiedy nie byliśmy sprawni brały na siebie zwiększoną ilość pracy, kompensując deficyty powodowane przez kontuzję. Jeśli wejdziemy w cykl treningowy zbyt szybko, zbyt ostro i dodatkowo nie będziemy pamiętać o te zasadzie, najpewniej będzie nas nękało pasmo kontuzji i to wcale nie odnawiających się, tylko nowych.

No, to się podzieliłem refleksją, teraz muszę sobie poradzić z innym problemem. Mianowicie, skoro noga tak świetnie się czuje podczas jazdy rowerem, to chciałoby się podjechać na trening i zrobić coś na górę... Chodzi o to, że tak się już przyzwyczaiłem do wysiłku na takim sub-maksymalnym poziomie, że tych ostatnich pięć dni, to był prawdziwy dramat.... Miałbym teraz czas na to, żeby popracować nad podciąganiem, czy HSP..... Może nad muscle-upami.... Tylko obawiam się, że jak to powiem Pięknej, narażę się na szereg represji werbalnych... Zobaczymy.

wtorek, 16 kwietnia 2013

Urazy treningowe (przegląd)- refleksje kontuzjowanego :-)

Być może to jest dobry moment, żeby się zwerbalizować na temat urazów. Mam w tym spore doświadczenie, trenując od 10-go roku życia zdążyłem być kilkakrotnie "zagipsowywany" i diagnozowany ze względu na inne dolegliwości choć nie zawsze w wyniku urazów odniesionych na treningu. Poniżej krótka historia choroby, oraz kilka detali, o których warto pamiętać, jeśli wybieracie się do lekarza.

Urazy mięśniowe- naderwania, zerwania i stłuczenia.
Zacznijmy od stłuczeń, często są bardzo bolesne, dobrze obeznani powinni być z nimi ludzie trenujący uderzane sporty walki (jak low kick nie wejdzie partnerowi w pufę, albo komuś nerwy puszczą na sparingu...). Generalnie niegroźne, choć uciążliwe. Jedyne, o czym warto pamiętać, to chłodzić po urazie, żeby w miarę możliwości nie powstał zbyt duży krwiak. Jeśli uraz był rozległy, na przykład na nodze, może wystąpić krwiak "zstępujący", czyli taki, który pojawia się kilka centymetrów niżej, niż miało miejsce stłuczenie. Chłodzimy miejsce stłuczenia, a nie wysięku. Jeśli jesteśmy mobilni, krwiak powinien się bez problemu wchłonąć, ale jeśli jest znaczna opuchlizna, warto się udać do lekarza. W niektórych przypadkach może się też zebrać płyn, zrobić stan zapalny- niezbyt fajne sytuacje, trzeba odbarczać, brać leki przeciwzakrzepowe itd.
Naderwania mięśni- to aktualnie mój przykład. Zwykle spowodowane dynamicznym urazem, albo na skutek nadmiernej obszerności nagłego ruchu, bądź silnego napięcia w pozycji, w której mięsień jest mocno rozciągnięty. Jeśli naderwanie obejmuje kilka wiązek mięśniowych, to poza dyskomfortem i siniakiem nic poważnego się nie dzieje. Jeśli jednak jest wyraźne, towarzyszy mu ciągły silny ból, trzeba zrobić USG- lekarz określi, czy koniczne jest szycie, czy nie. Tu uwaga- czasami przyszywanie mięśnia będzie miało tylko estetyczny wpływ- naderwany mięsień może się nieznacznie zdeformować (jakby skrócić częściowo)- widziałem takie przypadki. Nie musi mieć to jednak poważniejszego wpływu na jego późniejsze funkcjonowanie. Czas zrastania się tkanek to 6-8 tygodni. Nie można w tym czasie ich nadmiernie obciążać. Niestety łączy się to później z koniecznością spokojnego wracania do formy i rozciągania mięśnia, który przez okres rekonwalescencji najprawdopodobniej się przykurczy.
Zerwanie mięśnia- poważna sprawa, konieczne USG i szybka wizyta u lekarza. Trzeba także określić stopień uszkodzenia naczyń krwionośnych, nie należy tu zwlekać. Leczenie takiego urazu wiąże się z ingerencją chirurgiczną.

Urazy stawowe- skręcenia i zwichnięcia, uszkodzenia wiązadeł.

Skręcenia, zwichnięcia, czy "wybicia" (w przypadku palców), to częste urazy w sporcie. Jeśli nie towarzysza mu zerwania wiązadeł, nie są jednak szczególnie poważne. Zwykle bolesne, towarzysza im opuchlizny i krwiaki- stąd podaje się leki przeciwzakrzepowe, ponieważ zwichnięty staw powinien zostać zabezpieczony i częściowo usztywniony. Tutaj ważna uwaga- robienie zdjęć RTG w przypadku diagnozy "skręcenie" jest profilaktyką, natomiast, jeśli lekarz patrząc na zdjęcie opowiada Wam o naderwaniach wiązadeł, to jest to jego wiedza praktyczna, mówi z tak zwanego doświadczenia, albo "na chłopski rozum". Na zdjęciach nie widać tkanek miękkich i tylko w szczególnych sytuacjach można określić, że miało miejsce zerwanie ścięgna. Na przykład, kiedy mówimy o ścięgnie Achillesa (to może być widać na RTG). I jeszcze jedno- gips, to ZŁO. Owszem, refunduje go NFZ, ale za niewielką opłatą możecie dostać tzw "air cast", czy inny usztywniacz łuskowy, który można samodzielnie zakładać i zdejmować. Jest to rozwiązanie pod każdym względem lepsze, zarówno jeśli chodzi o proces gojenia, jak i o kwestie związane z użytkowaniem.
Zerwanie lub naderwanie wiązadeł- w pierwszym przypadku zwykle konieczna jest rekonstrukcja oparta o ingerencję chirurgiczną. To, czy uraz się do tego kwalifikuje określi lekarz na podstawie USG- istotny jest poziom naderwania. Jeśli tkanki nie są przerwane całkowicie, zrosną się. Równie ważna, jak zabieg jest rehabilitacja. Ten proces pozwoli nie tylko wrócić szybciej do sprawności, ale także ma za zadanie zredukować wszystkie deficyty, które powstaną w okresie zdrowienia- zmniejszona ruchomość, przykurcze, zbliznowacenia, osłabienie mięśni. Proces wracania do zdrowia jest różny w zależności od typu urazu, sposobu przeprowadzania zabiegu itd. Różnie też przebiega rehabilitacja, na pewno nie krócej jednak, niż 6-8 tygodni, bo tyle goją się tkanki po zabiegu. W przypadku naderwania, jest to nieco krótszy okres.

Ja mam aktualnie kłopot, bo nie powinienem robić nic, ale jak tu się nie skusić na jazdę rowerem... Zobaczymy, pod koniec tygodnie powolutku, bez ścigania się i pośpiechu, może mnie Piękna puści na rower ;-) Choćby w ramach dojazdu do pracy.

sobota, 13 kwietnia 2013

Pechowa 13-tka- podejście do treningu kwalifikacyjnego "Rodeo Elite"

Ponieważ chłopaki z Reebok Crossfit Poznań dali możliwość "lokalesom" podejścia do treningu bezpośrednio pod swoim okiem, bez konieczności nagrywania filmu, dzisiaj zdecydowałem się podejść do wejściówki na "elite".

W boxie na Budziszyńskiej byłem po raz pierwszy- na żywo wygląda jeszcze lepiej, niż na zdjęciach i cóż.... Dzieje się, fajne miejsce, są ludzie, jest atmosfera- super.

Dla mnie niestety mniej super. Nie jestem przesądny, ale ten trzynasty dzisiaj... Od rana wszystko fantastycznie, Mały Drań wstał w dobrym humorze, pojechaliśmy na basen, jak co tydzień- zajęcia przebiegły doskonale (a nie jest to regułą). Dzieciak uchachany- ja rozluźniony. Piękna w domu rozpoczęła wiosenną rewolucję, czyli rzeczy, do których zwykle podchodzę niechętnie (przemeblowanie, porządki na tarasie). Nie mniej tak to zorganizowała, że przebiegło sprawnie i bezboleśnie, a co najważniejsze uzyskany efekt jest zgodny z oczekiwaniami. Czyli co? A perfect day.

No... nie całkiem. Na 12:30 umówiłem się na Budziszyńskiej. Dojechałem, rozejrzałem się, akurat było kilka znajomych osób, w tym Konrad i Hania, która podchodziła także do wejściówki, tyle, że w kategorii "open". Przede mną zarzuty z thursterem + wymachy kettlem + toes to bar. Wiadomo- rozgrzać się trzeba rzetelnie, po pierwsze, żeby uniknąć kontuzji, po drugie, żeby zmaksymalizować możliwości organizmu podczas WODu. No, i po jakis 5 minutach, robiąc spokojne wymachy nogą do tyłu, poczułem ból, jakbym się strzelił skakanką w udo, usłyszałem trzask i poczułem, że mogę znacznie mocniej się pochylić... Nie, to nie ciasne gacie- ewidentnie dwugłowy uda. KUR#@!!!!! NA szczęście ból szybko zelżał- uczucie nadal nieprzyjemne, ale nie ma dramatu. Przestraszyłem się nie na żarty. Ale zasinienie się nie pojawia, nic mi się pod skóra nie "podwinęło", czyli mięsień nie jest całkiem zerwany. Mogę wykonywać ruchy we wszystkich płaszczyznach- ból nie wzrasta.

Pojechałem do lekarza, też stwierdził, że mięsień nie jest całkiem zerwany. Jak powiedział:
- Łeee, Pan ma grube te mięśnie, to nie jest tak łatwo zerwać całkiem, z resztą, jakby było całkiem zerwane, to tak spokojnie by Pan ze mną nie rozmawiał.
Nie zmienia to faktu, że mój pakiet ubezpieczeniowy nie obejmuje USG, a zastrzyk przeciw zakrzepowy lekarz uznał za zbyteczny.
- Nie jest Pan unieruchomiony, chodzi Pan sam, słabo, ale jednak sam. Za dzień- dwa wyjdzie krwiak, ale się Panu wchłonie bez problemu. Ile Pan ma lat?
- 36.
- No, to bez przesady. Przeciwbólowy Pan chce?
- Nie, dziękuję.
- Z mojej strony to wszystko- będziesz Pan żył.

Z jednej strony się cieszę, bo kontuzja nie jest bardzo poważna, ale z drugiej strony bardzo mi smutno. Akurat zacząłem łapać formę. Poczułem, że jestem troszkę lepszy wydolnościowo, jakoś się zacząłem motywować, żeby się na poważnie zabrać za suplementację i przygotować do startów... Smutek.


czwartek, 11 kwietnia 2013

Pierwszy dzień jakby wiosenny

No, aura nareszcie zaczyna się dostosowywać do wskazań kalendarza. Nastraja to miło, ale niestety nie wpływa na zwyżkę formy patrząc na moje dzisiejsze osiągnięcia.

Po rozgrzewce podciąganie siłowe (bez "kipa")- 15/14/12. To dowodzi prawdziwości mojej tezy, że jak robię kipping, to na jedno mi wychodzi. Później stanie na rękach- 1 minuta i po jej zakończeniu od razu 10 HSP- 2 rundy. Tutaj dramat, jako jedyny z porannej grupy nie wystałem 60 sekund. W pierwszej turze ustałem 50 sekund, a w drugiej około 45. Także nie wionie optymizmem.

Poza tym, cóż. Nasza lokalna afiliowana ekipa z Poznań Reebok Crossfit organizuje pierwsze zawody. Nagrali całkiem fajny film promujący event i objaśniający zasady kwalifikacji.
Niestety samego filmu nie udało mi się zaimportować, także jest tylko zrzut z ekranu, ale fajna produkcja, dowodzi, że chłopaki mają dystans do siebie i bazując na tym doświadczeniu mam nadzieję, że uda im się zapewnić naprawdę fajną atmosferę podczas zawodów. Ja osobiście mam pewne wątpliwości, czy próbować swoich sił. Jeszcze niedawno zarzekałem się, że ze startami w CF wstrzymam się do 40-tki :-) Przeanalizowałem wymagania do obu treningów kwalifikacyjnych. Dla treningu OPEN przygotowali drabinę z rosnącą ilością powtórzeń zestawu box jumps & burpees. I tak od trzech powtórzeń, w rundzie dokładając po trzy co rundę, czyli 3+3/ 6+6/ 9+9 itd. Robi się z tego ostra wydolnościówa, szczególnie, że wszystko zamknięte w 9-cio minutowy AMRAP. Sprawdziłem sobie matematycznie, jak bym to musiał rozplanować, żeby dać radę wykonać powyżej 100 powtórzeń i wyszło mi, że trzymając mniej więcej równe, nie za szybkie tempo w pierwszych 3 rundach, później, zakładam jeszcze delikatne zwolnienie tempa od 4 tury (po 12 powtórzeń), to powinienem dać radę zrobić niespełna 6 tur, co przełoży się na ponad 100 powtórzeń. Nie wiem jednak, czy to wystarczy, a jednocześnie już bardziej raczej nie przyspieszę... hmmmm. No nie wiem, nie wiem. Mam jeszcze kilka dni na zastanowienie się nad tym.

Jeśli chodzi o trening w kategorii ELITE, to mamy zestaw ćwiczeń, również jako AMRAP:
- squat clean to thurster (czyli thurstery, tylko za każdym razem z pełnego podrzutu i do pełnego przysiadu i rozpoczynane podrzutem)- 40 kg x 10 powtórzeń;
- kettelbell swings over head (wymachy czajnikiem do pełnego wyprostu nad głowę)- 24 kg x 10 powtórzeń;
- toes to bar- x 10 powtórzeń.
Jestem przekonany, że w wyznaczonym przedziale czasowym (12 minut) jestem w stanie zrobić spokojnie 3 tury i thurstery, a może nawet 4 pełne tury. Oczywiście mam wątpliwości, czy poniżej 4 rund będzie szansa zakwalifikowania się, ale tutaj mam inną wątpliwość. Otóż czy powinienem pchać się do kategorii "Elite"- nazwa zobowiązuje, a ze swoimi umiejętnościami?

Kiedyś startowałem w BJJ w takiej kategorii, ale jednak miałem trochę większe doświadczenie w walce i myślę, że patrząc przez pryzmat konkurencji, choć czołowi zawodnicy wtedy jednak byli wyraźnie lepsi, to trzymałem przyzwoity poziom i moim atutem było naprawdę solidne przygotowanie fizyczne. Teraz, jeśli chodzi o CF, przypuszczam, że różnica między mną, a najlepszymi w kraju jest siłowo niewielka, ale za to kondycyjnie i gimnastycznie już jest znacznie gorzej. Co, jeśli nawet uda mi się zakwalifikować i na WODzie podczas zawodów pojawią się double unders, czy muscle-ups na kółkach, albo nawet HSP, czy podciąganie, które nie oszukujmy się robię na poziomie, na którym nie trzeba być crossfitterem, żeby mieć lepszy wynik? No odpadam na starcie, jestem w stanie skoczyć ciągiem kilka DU i jak dobrze się złoży, to może zrobię jednego m-up'a. To gdzie tu "Elite" w moim przypadku? Nie ukrywam, że ten trening budzi u mnie mniejszy niepokój, niż masakra z burpees w "Open", jednak... No jakoś nie czuję się na "Elite" :-)

Zobaczymy, może spróbuję i wtedy podejmę decyzję... To brzmi najrozsądniej. Tak, czy siak, na tydzień przed zawodami w Poznaniu, chciałbym pojechać na zawody do Łodzi, gdzie w grę będzie dla mnie wchodzić tylko Open. Zobaczymy, jeśli się uda, to będzie to dla mnie bardziej wycieczka, niż poważny start, ale chciałbym.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Rozruch po półmaratonie i z dawna wyczekiwany film promocyjny CCR z muzą My Riot :-)

Dzisiejszy trening po połówce potraktowałem jak zwykle serio, choć jeszcze trochę czuję biodra i kolana. Poranny zestaw ćwiczeń bardzo ciekawy- trzy obwody na czas ze schodzącą wartością obciążenia- odpowiednio 30/20/10 i tak:
- ergometr wioślarski- spalić określoną ilość kalorii ( w kolejnych podejściach 30/20 i 10) w jak najkrótszym czasie;
- push press (60 kg w moim przypadku) znowu 30 powtórzeń w pierwszym obwodzie, 20 w drugim itd;
- burpees 30/20/10;
- skakanka - double unders 30/20/10 lub singles liczone x4, czyli 120/80/40 (skakałem ta wersję, bo DU na razie nie wchodzą mi powyżej 3 ciągiem);
- po ostatniej serii dodatkowych 1000 m  na ergometrze.

Trochę przesadziłem w pierwszym podejściu na wiosłach- za ostro popłynąłem i co prawda tylko nieco ponad minutę, ale się zasapałem przed push press'ami. 60 kg nie było wcale lekkie szczególnie w pierwszych dwóch rundach. W pierwszej rundzie miałem plan, na 3 x 10 powtórzeń, ale skończyło się na 10/8/8/4, 30 burpees po tym- rzeźnia, myślałem, że umrę. Druga seria, to już lżejszy nieco ergometr, ale też się nie oszczędzałem, push press teraz był wyzwaniem (8/6/6) i znowu burpees- złoooo. W trzeciej rundzie wiosła spoko, push press 6/4- spoko, burpees spoko, ale 40 skoków na skakance jakoś długo, bo poplątałem się trzy razy, co na tak krótkim dystansie świadczy o znacznym zmęczeniu ;-) Ostatni kilometr na wiosłach w luźnym tempie ( pierwszych 500m w tempie 2:06, drugie próbowałem przyspieszyć, ale mam poczucie, że gdzieś w okolicy 700-800m płynąłem wolniej i tylko finisz na ostatnich 100m pozwolił mi skończyć w 4:18. Całość zajęła mi 25:58

Mały Drań na planie klipu promocyjnego
Dodatkowo dziś pojawił się w sieci film promocyjny CCR- miałem przyjemność być na planie, nawet przez chwilę w towarzystwie Pięknej i Małego Drania (co widać powyżej). Co prawda większość tych ujęć wyleciała (widać mnie przez moment w tle napisu "Motywacja", na literze C :-)) i jeszcze gdzieś się tam w tłumie przemazuję na ujęciach grupowych), ale sama produkcja wyszła całkiem ciekawie- dobra, muzyka w wykonaniu My Riot. Fajny, mocny obrazek. Podoba mi się, polecam uwadze ;-)


niedziela, 7 kwietnia 2013

6 Poznań Półmaraton- krótkie podsumowanie.

Udało się, dobiegłem w 1:56 (czas netto), czyli plan wykonany. Nie jest to moja życiówka, ale i tak lepiej, niż w roku ubiegłym. Jeśli chodzi o kwestię przygotowania, to przy moim "wybieganiu", a raczej jego braku mogę podsumować to tylko w jeden sposób: "Crossfit baby!". W tym miejscu dziękuję ekipie CCR Poznań, z którą przelewam pot i rzucam przekleństwa w przestrzeń sali treningowej na co dzień ;-) Na potwierdzenie tego, można sobie zerknąć na wynik Kuby, który też z nami trenuje i celując w coś pomiędzy 1:50, a 1:40 dobiegł do mety w 1:36! Szacun chłopie :-)

Poza tym mój serdeczny przyjaciel Marian, który na co dzień broni własną piersią dóbr naszych narodowych na obczyźnie odniósł kompletnie nieświadomie swój kolejny sukces, jeśli chodzi o "ochronę". Otóż przed swoim wyjazdem pożyczył mi pulsometr, którego mu nie oddałem (zapomniałem o tym kompletnie). Wczoraj okazało się, że w moim pulsometrze umarły obie baterie, zatem Marian nawet pod swoją nieobecność skutecznie "ochronił mój pace" podczas biegu- dzięki Marian :-)

Urzekło mnie poza tym zdjęcie, zamieszczone przez Kasię, która wraz z Jarkiem i Hanią była na trasie. Nie udało mi się Was dojrzeć, z resztą wnioskuję, że Wy mnie też ostatecznie nie wypatrzyliście. Hasło- "miszcz", jestem autentycznie wzruszony. Dziękuję Wam bardzo!

Na trasie spotkałem też dwoje znajomych z pracy- Kacpra i Jędrka, dla których, z tego, co wiem był to pierwszy tego typu event. Gratuluję decyzji Kacprowi, który był chory i zdecydował, że pobiegnie na godzinę przed startem- gdybyś tego nie zrobił, żałowałbyś, a tak możesz się cieszyć z wyniku, nawet, jeśli planowałeś nieco inny. Nie każdy by się na tą decyzje zdecydował- brawo. Jędras z kolei, oprócz tego, że fajnie pobiegł, wykazał się zajebistym dystansem do siebie, startując w koszulce "Dziewczyny biegają". Oczywiście, ja wiem, że to blog itd- znam, szanuję. Nie mniej, facet w koszulce w różowe kwiaty z napisem "Jendrek- Dziewczyny biegają" budzi uśmiech na twarzy. W moim przypadku, uśmiech radosny, nie podszyty drwiną- zajebiście Jędras :-)

Czytając wpisy na fejsie widzę, że biegło wielu znajomych, których nie spotkałem- Ewa, Bartek, Sławek, Krzysiek i inni. Gratuluję Wam wszystkim! Endrofiny mnie jeszcze trzymają, no i pewnie piwo, które wypiłem z Marcinem po biegu. Tu jedna drobna dygresja- wiem, że te opowieści, że piwko po wysiłku, na "zakwasy" itd to brednie. Ale dzisiejsze uzupełnienie płynów w towarzystwie Marcina, było nie tylko miłe, bo dawno się nie widzieliśmy. Zajebiście mi to piwko wjechało, że tak powiem :-)

piątek, 5 kwietnia 2013

Mój ulubiony WOD w wersji "CCR Style"

Kilkakrotnie pisałem o tym, jak bardzo podoba mi się WOD łączący wyciskanie sztangi z wiosłowaniem w zestawie 30 powtórzeń/ 500m; 20 powtórzeń/ 1000m; 10 powtórzeń/ 2000m.

Dzisiaj Marcin zrobił mi niespodziankę- robiliśmy właśnie ten WOD, ale "nieco zmodyfikowany", czyli:
- 30 powtórzeń/ 10 x scyzoryk na kółeczku w podporze przodem/ 500 m na ergometrze;
- 25 powtórzeń ,....;
- 20 powtórzeń... i tak do 10.
Nie zmieniała się tylko ilość scyzoryków i dystans na ergometrze.

Porwałem się na 90 kg- błąd. Udało mi się zrobić trzy pierwsze serie (30/25/20), ale końcówkę robiłem już po dwa ruchy, także ostatnie dwie serie zrobiłem 80 kg- zdecydowanie lepiej.

Bezwzględnie jestem trochę słabszy, niż rok temu na przykład, ale jak by na to nie patrzeć na ergometrze się poprawiłem, całkiem nieświadomie (bo wiosłuję niewiele- 2-3 minuty czasami podczas rozgrzewki). Nie zajeżdżając się, bo zależało mi na odpoczynku i na tym, żeby nogi przed niedzielą były w dobrej formie każdorazowo robiłem 500 m w czasie 1:48-1:43. To nie było może zupełnie "light", ale bez szaleństwa, z równym tempem- cieszy mnie to. Bo jesli chodzi o wyciskanie, niestety nie jestem specjalnie szczęśliwy- oceniam moje dzisiejsze podejścia, jako kiepskie. Waga 94 kg, ciężar na sztandze 90 kg i tylko w pierwszym podejściu udało mi się rozbić podejścia tak, jak zaplanowałem (12/10/8), reszta, to już dramatyczny spadek mocy, w drugiej serii  "paliwo mi się skończyło" po 6 ruchach w pierwszym podejściu....

Znalazłem taki kalkulator dotyczący przeliczania teoretycznych możliwości siłowych. Wynika z niego, że mój aktualny max na ławce to około 120 kg. Trochę mi się nie chce wierzyć, myślę, że 130 powinienem spokojnie dać radę, może 135 już nie, ale... hmmmm. Będę musiał sprawdzić któregoś razu. Być może to kwestia tego, że robiąc 12 powtórzeń nie maiłem jeszcze upadku mięśniowego, po prostu chciałem rozłożyć siły. To może jakoś zaburzać to przeliczenie. Nie mniej, fajny kalkulator ;-)

czwartek, 4 kwietnia 2013

Crossfit Open 13.5 i moje dzisiejsze podciąganie :-)

W związku ze zbliżającym się półmaratonem postanowiłem się dziś i jutro nieco obijać na treningach. Nie znaczy to jednak, że nie dałem sobie w du#ę, tylko, że byłem dla siebie łaskawszy, niż zwykle ;-)

Dzisiejszy trening miał niejako trzy części- pierwszą mentalną, drugą stricte fizyczną i trzecią... no powiedzmy techniczną.

W pierwszej części wskakiwaliśmy na box próbując przełamać swoje słabości. Powyżej wysokości 110 cm robi się.... hmmmm... No dziwnie trochę, to znaczy wiesz, że wskoczysz, ale nie za bardzo chcesz, bo to już wysokość mostka i gdzieś z tyłu głowy coś przypomina, że przy tej wysokości, w pracy to już jednak trzeba mieć odrębne szkolenie BHP do robót na wysokościach... Dokicaliśmy jakoś do 122 cm, ale mówiąc szczerze, ja bym sobie tych 122 nie zaliczył, bo wskoczyłem stopami, ale się już nie wyprostowałem. Brak przekonania, spowodował, że musiałem odskoczyć w tył. Kermit skubany wskoczył, a jest niewiele wyższy, niż ta ustawiona konstrukcja ;-)

Druga część to obwody z malejącą ilością powtórzeń- 3 ćwiczenia:
- dipy na kółkach;
- podciąganie;
- skoki na box (60 cm).
Zaczęliśmy od 15 powtórzeń i co rundę o jedno mniej, czyli 15/15/15; 14/14/14; 13/13/13 itd. Limit czasu: 20 minut. Ciężko było- dla mnie najgorzej z podciąganiem. Dipy dawałem radę ciągiem, tylko w serii 12-tek musiałem rozbić na 8 i 4. Boksy- luz, ale podkreślam, że byłem nastawiony na spokojne tempo dzisiaj, gdybym chciał goić tutaj z czasem, to kondycyjnie by było potwornie. Podciąganie- mój "koniki". Masakra jakaś. Pierwsza seria 5/5/5, druga 5/4//3/2, trzecia 4/4/3/2, czwarta 4/4/4 i potem już 3-ki i 2-ki. Ostatecznie udało mi się skończyć pełen obwód 9-ek, 8 dipów i 7 podciągnięć. Kiepsko raczej, ale co zrobić. Podciąganie przy tej ilości powtórzeń to dla mnie absolutna katastrofa, nawet, jak zmieniam uchwyt po pewnym czasie.

Trzecia zabawa dzisiaj, to 50 HSP na "do widzenia". Nie miałem już siły, ale poszło nawet nieźle. Jak się dobrze ustawię, jestem w stanie zrobić nawet 8-9 w ciągu. Nadmienię, że nadal nie robię kipping, tylko siłowo. Ale nie zrobiłem 50 powtórzeń, przy 41-ym nie wyprostowałem już rąk i gdyby nie mata na podłodze, miałbym sporego guza :-)

Moja dzisiejsza "przygoda" z podciąganiem pozwoliła mi spojrzeć pod innym kątem na trening 13.5 ogłoszony w nocy ze środy na czwartek. Gdybym robił "Fran" ostatnio, pewnie poczułbym to jeszcze lepiej. Tak, jak zapowiedział David Castro, to była krwawa łaźnia. Thurster i podciąganie (chest to bar), po 15 powtórzeń i konieczność wykonania 3 pełnych rund poniżej 4 minut, by wygrać czas na następne powtórzenia w kolejne 4 minuty....

Najpierw rywalizacja kobiet- Camille Leblanc-Bazinet, która uchodzi za jedną z atrakcyjniejszych zawodniczek mierzyła się z cyborgiem (Sam Briggs). Nie będę dywagował na temat tego, czy Briggs jest "czysta", czy nie, to dla mnie w tej chwili bez znaczenia. Ten pojedynek pokazał, że nawet ktoś wyraźnie silniejszy, kto dysponuje większą siłą bezwzględną, w CF nie jest na wygrane pozycji, jeśli warunki fizyczne przeciwnika dają mu możliwość utrzymania większej efektywności. Bazinet, która, przy Briggs wygląda na dość drobną i znacznie bardziej kobiecą pobiła ją na łeb, na szyję. Z reszta myślę, że będzie trudno poprawić jej wynik (244 powtórzenia w 12 minut). Rich też zrobił mniej (226 w 12 minut). Podobna sytuacja była podczas poprzedniego pojedynku przy okazji ogłoszenia 13.4

Walka Froning- Khalippa miała bardzo podobny przebieg. Khalippa ostatnio wygrał z Froningiem podczas standardowego "Fran" i ma wyższe rekordy w poszczególnych ćwiczeniach siłowych. Nie zmienia to faktu, że waży trochę więcej i po prostu nie był w stanie utrzymać tempa. Zajebisty pojedynek- wart obejrzenia.



środa, 3 kwietnia 2013

Ostatnie bieganko przez połówką

W niedzielę mam do pokonania 21 km. Brakuje mi wybiegania- ani razu nie pokonałem dystansu dłuższego, niż 10 km. Nie mniej od trzech tygodni staram się wybiegiwać mniej więcej dystans połówki tygodniowo, żeby mieć większy komfort mentalny. Moja standardowa trasa to 6,4 km spod domu, kółko dookoła jeziora i powrót pod dom. Ten odcinek przebiegam zwykle w czasie od 32 do 34 minut, czyli z prędkością około 5:30-5:40 na 1 km. Jeśli tylko uda mi się utrzymać taką średnią, to mogę się nie martwić o wynik poniżej 2h. Nie jestem jednak pewien, czy to się uda. Już za kilka dni się okaże. Nie mam aktualnie telefonu, który obsługuje Endomondo i powiem szczerze, że trochę mi to przeszkadza- wyposażony w technologię czuję się pewniej :-) Tak, czy owak postaram się nie odpuścić treningów siłowych w czwartek i piątek- sobota na regenerację, może jakaś skakanka i to wszystko.

Kilka dni temu wpadła mi natomiast w oko bardzo fajna grafika- to jest zdjęcie gry planszowej. Pomysł w sam raz na wakacje- jedyne, czym trzeba dysponować na tych wakacjach, to miejsce, w którym można się podciągać i zrobić pompki na poręczach, optymalnie także kawałek ściany- wiem, wiem- nie wszędzie jest to możliwe, ale jeśli jest... Dla mnie bomba. Ta gra jest według mnie absolutnie genialnym sposobem spędzenia czasu ze znajomymi, jeśli są aktywni, a od wakacji oczekują czegoś więcej, niż tylko leżaka i basenu. Co więcej, jeśli zmodyfikować trochę niektóre ćwiczenia pod kątem możliwości dzieci, można z tego zrobić super sposób na zachęcenie ich do wysiłku. Mój Mały Drań jest na razie trochę za mały na tą zabawę, ale myślę, że nie ominie go to w przyszłości :-) Już pracuję nad modyfikacjami ;-)

wtorek, 2 kwietnia 2013

Spalanie świątecznych kiełbas z CCR Poznań

Podczas tegorocznych Świąt postanowiłem być twardy i nie żreć słodkiego. Oczywiście zadania nie udało mi się wykonać- fakt, że nie zajadałem się słodyczami, ale próba zamienienia wypieków na mięso nie całkiem się udała. Czytaj- wpieprzałem więcej mięsa, tłumacząc sobie, że to zamiast słodyczy, a jednocześnie jakieś ciasto i tak zawsze się tam gdzieś przedostało. No, ale trudno- Święta rządzą się swoimi prawami, aktualnie znowu 95 kg na wyświetlaczu, a było już o dwa kg mniej...

Dzisiejszy trening muszę zdecydowanie zaliczyć do udanych. Pięć obwodów:
- dociąganie sztangi w leżeniu na brzuchu (50 kg) x 30
- podciąganie na drążku x 20
- burpees x 10
- bieg wahadłowy z workiem (40 kg)- 5 długości sali, jakieś 75 m
- opona + młot x 30
- wachlowanie linami oburącz x 120.
Limit czasu 25 minut.
Po zakończeniu przysiady ze skokiem na ławkę- 150 powtórzeń...

Jeśli chodzi o obwody, to skończyłem trzy pełne i zaliczyłem 12 powtórzeń dociągania. Wyraźnie nie miałem dziś pary, muszę coś zrobić z posiłkami przed treningiem- jakieś suplementy wprowadzić, bo czułem, że "paliwo się kończy", a zwykłe, nawet małe śniadanie raczej nie wchodzi w grę, bo się porzygam. O ile w pierwszym obwodzie podciąganie podzieliłem na 4 podejścia po 5 powtórzeń, to w drugim obwodzie już robiłem 5/4/3/3/3/2- no dość słabo, a w trzecim 4 i potem po jednym, co więcej, walczyłem na końcu wąskim podchwytem, bo zwykły nachwyt nie wchodził już w grę. Młot też mi trochę dał się odczuć (szczególnie, że popieprzyło mi się i w pierwszej serii walnąłem 50 zamiast 30) i liny od drugiego obwodu również zaczęły stanowić pewien problem. Właściwie najlżejszy fragment to były burpees i bieg z workiem...

Wszystko to jednak nic w porównaniu z tą pieprzoną ławką na zakończenie. Zwykła ławeczka gimnastyczna- staliśmy nad nią, schodziliśmy do przysiadu tak, żeby dotknąć jej tyłkiem i następnie prostowaliśmy nogi kończąc skokiem obunóż na ławkę.... Raz, że zajechani po obwodach, dwa, że tlenu brakowało, a trzy, to sama ilość powtórzeń i pieczenie nóg.... Jasna cholera, nie pamiętam, kiedy miałem taki ból ud. Pierwszych 40 jakoś poszło, potem dwadzieścia, ale dalej to była masakra. Starałem się robić dziesiątkami, ale musiałem przysiadać na ławce, bo rozluźnianie nóg stojąc obok groziło tym, że w sposób niekontrolowany one się ugną. Dociągnąłem do końca i o dziwo teraz nawet nie jest tak źle, jak się spodziewałem, ale na prawdę zajechało mnie to już ostatecznie.

Zauważyłem, że ostatnio nawet burpees, które przewijają się w obwodach nie są już dla mnie takim punktem na który jakoś specjalnie chce mi się narzekać. Przy czym to nie tyle wynik mojej zwyżki formy, czy poprawy ergonomii ruchu przy tym ćwiczeniu, ale raczej tego, że ostatnie treningi dają mi tak w dupę jako całość, że same burpees nie wydają się wystarczającym powodem do narzekania :-) Nie wiem, czy to dobrze.