poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Wolna niedziela

Z uwagi na plany nie byłem w stanie wziąć udziału w maratonie MTB w Hermanowie, udało mi się za to załapać na niedzielny trening na Malcie z CrossFit Poznań.

Trening nie należał do lekkich, choć,  jak zwykle bez obciążenia. Zrobiliśmy na czas 40 przysiadów z wyskokiem; 40 brzuszków i 4 rundy: podbiegu pod skarpę (tam burpees), zbiegnięcie i na dole pompki- w ilości 40/40, 30/30, 20/20, 10/10. Całość zabrała mi około 27 minut.

Najtrudniejsze było trzymać się swojego tempa, choć najlepsi wyprzedzili mnie o całą rundę, to znaczy, kiedy oni zbiegali do ostatnich 10 pompek, ja dopiero wbiegałem pod górę na 10 burpees. Nie zmienia to faktu, że znaczna część grupy skończyła nawet przed leaderami, było to widać już na początku, kiedy musiałem złapać oddech po 20 przysiadach, a spora część ekipy, która robiła przysiady znacznie wolniej, niż ja chwilę później ruszyła pod górkę. Musze powiedzieć, że choć wmawiam sobie cały czas, że ten trening to walka ze sobą i nie ma sensu oszukiwać, bo nie kiwam nikogo oprócz siebie, strasznie mnie to wkurw%#o. Jeśli ktoś tam przychodzi, żeby zrobić trening w grupie, to właśnie po to, żeby się zmusić do przełamania poza limit, który osiągnąłby samodzielnie- tak to rozumiem. Strasznie deprymująco działa na mnie, kiedy ktoś obok mnie, wykonuje powtórzenia, widzę, że próbuje trzymać moje tempo. Mi też jest ciężko jak cholera, ale robię- razem robimy i naglę po 15-tym powtórzeniu ta osoba zbiega z górki, a do zrobienia mieliśmy 30. No kurw@! Przecież to dezercja normalnie. I jeszcze , żeby stwierdziło takie indywiduum- dobra, dla mnie za ciężko, robię sobie po 15, żeby się zmęczyć... Ale nie, tutaj dobiegłem do końca, wszyscy zdychają i opowiadają sobie, jak to dali se w kość, a większość z nich zrobiła najwyżej 60% planu. Denerwuje mnie to nie dla tego, że dla kogoś to było zbyt ciężkie wyzwanie- wiadomo, że mogło być, ale spotykamy się, żeby wzajemnie się dopingować, wspierać, a nie robić w ch#@. To nie o to chodzi moim zdaniem. Szanuję każdego, kto mimo tego, że jest mu ciężko walczy do końca, nawet, jeśli ciągnie się w ogonie, to jestem w stanie po skończeniu swojej części zebrać się i zamiast leżeć na trawie stanąć koło niego i go dopingować, żeby skończył, żeby się nie poddał. Natomiast udawać, że zrobiłem wszystko, bo było mi trochę ciężko i może uda mi się schować w tłumie...  Ja pierd&$ę! Słabo na maksa.


No, ale nic, pomimo, że się wnerwiłem zdrowo w czasie ćwiczeń udało mi się jednak to wszystko skończyć, także jestem z siebie zadowolony. Nie mniej jednak nie mogę się doczekać treningu z tą ekipą, który odbędzie się już po otwarciu  sali ze sprzętem. Wtedy nie da się nikogo oszukać, bo będzie zwyczajnie widać ile czasu to zajęło, czy w ogóle jesteś w stanie używać danego obciążenia itd. Nie da się tam tak ewidentnie zalecieć w ch%#@. Jednocześnie, przypuszczam, że zamelduję się tam na treningu raz, może dwa, bo nie będę dygał na drugi koniec miasta, żeby komuś coś udowadniać :-)

piątek, 24 sierpnia 2012

Zadbany

W związku z faktem, że ostatnio dłużej się nie goliłem i zostałem "wyzwany" od hipsterów na FB,postanowiłem, że zadbam o siebie nieco, żeby Piękna na mnie przychylniej spojrzała. Może nie wyrównam od razu do jej standardu, ale przynajmniej się trochę poprawię. Trochę pilnuję żarcia od tygodnia, cały czas aeroby, no i się ogoliłem. Może nawet idąc na następne spotkanie CrossFit Poznań ubiorę się jakoś przyzwoicie :-) Nie zmienia to faktu, że trening nadal do porzygania, bo to mi jakoś tam sprawia chorą satysfakcję.

Jeśli dziś mi się to uda, to zajebiście, bo plany jakieś mam, ale nie wiem, czy czasowo się wyrobię. Generalnie mam w planie dać sobie znowu w dup#. Bieg (2km)/ podciąganie (100 powt)/ przysiady jednonóż (100 powt)/ bieg (2km). Zobaczymy, czy się uda i w jakim czasie.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Wizualizacje Igora Morskiego

Jakiś czas temu znajomy ilustrator (Igor Morski- serdecznie pozdrawiam) zaproponował mi udział w zdjęciach, które miały posłużyć mu za bazę do przygotowania ilustracji do artykułu w australijskiej edycji magazynu "Men's Health".

W związku z tym, że znam i szanuję Igora zdecydowałem się wziąć udział, choć mam poczucie, że nie nadaję się do sesji aktualnie. Igor oczywiście stwierdził, że wręcz przeciwnie i tak powstała ta praca... Jestem tu troszkę "poprawiony", ale przynajmniej mam do czego równać ;-)

Tutaj dla odmiany nie poprawiał mnie za bardzo i widać jaka faktycznie mam aktualnie talie ;-) Nie mniej ilustracja jest też fajna.

Poniżej dwie ilustracje, które trochę mniej mi się podobają, ponieważ tutaj jest tylko moja twarz, reszta, to nawet nie poprawiony ja, tylko ktoś zupełnie inny. To, że stwierdzam, że mniej mi się podobają, to nie wynik pracy Igora, tylko ja zwyczajnie fizycznie "nie widzę siebie" w tych ciałach :-)

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Tour de merde, czyli wycieczka do Obornik, albo skocz po flaszkę :-)

W miniony weekend wraz z kolega Dominikiem wybraliśmy się rowerkami na umówione wcześniej męskie spotkanie, podczas którego zaplanowane był zwiększone spożycie alkoholu oraz wirtualna rywalizacja dzięki zdobyczy nowoczesnej techniki, czyli konsoli PS3 z kontrolerem ruchu.

Konsola, jak się okazuje może być całkiem fajnym sprzętem treningowym. Takie atrakcje, jak ping-pong, siatkówka plażowa, czy rzut dyskiem okazały się być całkiem wymagające. Szukając gry na wieczór natknąłem się też na takie wynalazki, jak "UFC Treiner", czyli program, który pozwala trenować techniki walki w domu... Byłem zaskoczony- nie miałem okazji tego przetestować, ale sądzę, że może to być naprawdę ciekawe narzędzie do treningu kondycyjnego, szybkościowego, czy do zwiększania zakresu ruchu, bo ponoć jest tam obszerny dział ćwiczeń rozciągających. Może się okazać, że za kilka lat będziemy trenować już głównie wirtualnie :-) Swoją drogą, jeśli powstanie (a pewnie jest to tylko kwestia czasu) platforma, która będzie powiedzmy wielkości laptopa i będzie łączyła z dowolnym telewizorem itd, to jeżdżąc na wakacje, delegację, zawsze będzie można zrobić swój trening, choćby w pokoju hotelowym- niesamowite.

Co zaś się tyczy naszej aktywności, to udało się nam przejechać pierwszego dnia w drodze do Obornik niespełna 45km, przy czym mielismy kilka nieprzewidzianych zawirowań- najpierw między Rusałką, a Strzeszynkiem na wyboju zgubiłem telefon z uruchomioną aplikacją i zorientowałem się tuż po minięciu jeziora w Strzeszynku, a później pojechaliśmy "na skróty" przez pola i było na prawdę nieźle momentami, ale przejazd ogólnie bardzo przyjemny.

W drodze powrotnej głównym wyzwaniem było wypocić pozostałości libacji, co się udało i muszę powiedzieć, że nawet nie jechało się zbyt ciężko, a nawet jechaliśmy szybszym tempem, niż do Obornik.

Jadąc do domu odezwało się jednak moje prawe kolano mówiąc "nie wnerwiaj mnie", ale powiedziałem mu to samo. Ostatnio, jadąc do Kawczyna też coś marudziło, ale po dwóch dniach przeszło, a wtedy dystans był znacznie większy... No niestety tym razem kolano postawiło na swoim i napier#@a mnie dzisiaj solidnie- utykam i mam kłopoty ze wstawaniem z krzesła. Nie przeszkodziło mi to oczywiście, żeby w swojej mądrości nie przyjechać do pracy rowerem... No cóż- mam nadzieję, że taki delikatny rozruch raczej pomorze, niż zaszkodzi, ale wyklucza mnie to raczej z udziału w maratonach MTB, o których zacząłem ostatnio myśleć co raz poważniej. Tak, czy owak wiem już jedno. Jazda rowerem nadal sprawia mi frajdę, jak w dzieciństwie, ale zdecydowanie bardziej wydajne dla mnie jest bieganie, przy którym mimo wszystko takiej radochy nie mam. Nie mogę też zrezygnować z treningów siłowych, choćby w formie crossfitowych wyzwań, bo po pierwsze wychodzą mi zaraz kontuzje, kiedy wiotczeją mi mięśnie, a po drugie znacznie lepiej się wtedy czuję. Pozostaje trzymać regularność i mam nadzieję, że uda mi się to choćby mniej- więcej na takim poziomie, jak teraz. Ostatni tydzień był dość wyjątkowy, bo Piękna i Mały Drań wyjechali. Nie miąłem nic lepszego do roboty, więc mogłem temu poświęcić więcej czasu. Jeśli uda mi się utrzymać pułap 3x w tygodniu trening crossfitowy + 1x bieganie, będzie super. Trzymam sam za siebie kciuki.

piątek, 10 sierpnia 2012

WOD "Jared"

Wczoraj zaliczyłem pierwszy z listy "Heroes WOD's". Są to treningi nazwane imionami odznaczonych pośmiertnie za bohaterstwo żołnierzy amerykańskich, którzy zginęli w Iraku lub Afganistanie. Treningi te charakteryzują się zwykle wysokim stopniem trudności. Tren nie odbiegał od standardu.

Cztery rundy: 800m biegu/ 40 podciągnięć na drążku/ 70 pompek. Ja robiłem 30 podciągnięć i 80 pompek. Towarzyszył mi w treningu Adam z CrossFit Poznań. Całe szczęście, że dotarł, bo gdybym ćwiczył sam, pewnie odpuściłbym po 3 rundzie. Poza tym, dzięki niemu zacząłem trochę łapać technikę "kipping".

Ostatecznie trening zabrał mi prawie godzinę- pierwszą rundę zacząłem od dobiegnięcia na miejsce, także była trochę dłuższa, bo zamiast 800m biegłem 2km, ale potem już "by the book". Średnio jedna runda zajęła nam około 14:50. Także w sumie cały trening zrobiliśmy w jakieś 59 minut. Sądzę, że gdybyśmy nie musieli zmieniać się na drążku i gdybyśmy nie musieli wpuszczać na drążek jeszcze innych osób, mogłoby nam pójść lepiej, ale i tak byłoby trudno zejść poniżej 45 minut.


wtorek, 7 sierpnia 2012

Bo twardym trzeba być...

No, więc dzisiaj i jutro, w związku z tym, że Piękna i Mały Drań udali się na wywczas na trzy dni, postanowiłem- żadnych cheat meali, żadnych ulg w treningu, codziennie porządne aeroby (więcej, niż 6km biegiem, lub więcej, niż 20km na rowerze... A co, jak jest okazja, trzeba korzystać.... i się umartwiać... ?! Zdecydowanie odbija mi.
Spartan, a co...
Rano zrobiłem trening siłowy, teraz pozostaje mi jeszcze pobiec po południu i jutro powtórka ;-) Jak nic mnie pogięło.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Dzisiaj się zadałem siłowo

Po wczorajszym "przetarciu" z pierwszym oficjalnym treningiem "CrossFit Poznań" dzisiaj zadałem się siłowo. Kilka dni temu wpadł mi w oczy film z seminarium dotyczącego planowania treningów prowadzonego przez Chrisa Speallera. Bardzo fajnie opowiadał o tym, jak sobie to dzielić, jeśli chodzi o budowanie siły, ćwiczenia gimnastyczne i "mobilizacyjne". Zaproponował takie rozwiązanie 1/30/1/20/1/10 jako podstawę do budowania siły i wytrzymałości siłowej.

Tak też zrobiłem- bardzo fajny trening, podobnie, jak moje ulubione wyciskanie + wiosła.

Jednocześnie swego czasu na CrossFitGames.com był swego czasu zamieszczony film, na którym ktoś tłumaczył "slang" crossfitowy na angielski. Uważam to za mocno "na siłę" wprowadzony meta-język, ale wiadomo, każda subkultura próbuje taki swój własny język tworzyć. To mi przypomniało stary tekst Tuwima o spotkaniu ze ślusarzem :-)


W łazience coś się zatkało, rura chrapała przeraźliwie aż do przeciągłego wycia, woda zaś kapała ciurkiem. Po wypróbowaniu kilku domowych środków zaradczych (dłubanie w rurze szczoteczką do zębów, dmuchanie w otwór, ustna perswazja itp.) - sprowadziłem ślusarza.

Ślusarz był chudy, wysoki, z siwą szczeciną na twarzy, w okularach na ostrym nosie. Patrzył spode łba wielkimi niebieskimi oczyma, jakimś załzawionym wzrokiem. Wszedł do łazienki, pokręcił krany na wszystkie strony, stuknął młotkiem w rurę i powiedział - Ferszlus trzeba roztrajbować.
Szybka ta diagnoza zaimponowała mi wprawdzie, nie mrugnąłem jednak i zapytałem - A dlaczego?
Ślusarz był zaskoczony moją ciekawością, ale po pierwszym odruchu zdziwienia, które wyraziło się w spojrzeniu sponad okularów, chrząknął i rzekł - Bo droselklapa tandetnie blindowana i ryksztosuje.
- Aha - powiedziałem - rozumiem. Więc gdyby droselklapa była w swoim czasie solidnie zablindowana, nie ryksztosowałaby teraz i roztrajbowanie ferszlusu byłoby zbyteczne.
- Ano, chyba... A teraz pufer trzeba lochować, czyli dać mu szprajc, żeby śtender udychtować.
Trzy razy stuknąłem w kran młotkiem, pokiwałem głową i stwierdziłem - Nawet słychać.
Ślusarz spojrzał dość zdumiony - Co słychać?
- Słychać, że śtender nie udychtowany. Ale przekonany jestem, że gdy pan mu da odpowiedni szprajc przez lochowanie pufra, to droselklapa zostanie zablindowana, nie będzie już więcej ryksztzosować i co za tym idzie, ferszlus będzie roztrajbowany. I zmierzyłem ślusarza zimnym, bezczelnym spojrzeniem.
Moja fachowa wymowa oraz nonszalancja, z jaką sypałem zasłyszanymi po raz pierwszy w życiu terminami, zbiła z tropu ascetycznego ślusarza. Poczuł, że musi mi czymś zaimponować. Ale teraz nie zrobię, bo holajzy nie zabrałem. A kosztować będzie reperacja - wyczekał chwilę, by zmiażdżyć mnie efektem ceny - kosztować będzie... 7 złotych i 85 groszy.
- To niedużo - odrzekłem spokojnie. - Myślałem, że co najmniej dwa razy tyle. Co zaś dotyczy holajzy, to doprawdy nie widzę potrzeby, aby pan miał fatygować się po nią do domu. Spróbujemy bez holajzy.
Ślusarz był blady i nienawidził mnie, uśmiechnął się drwiąco i powiedział - Bez holajzy? Jak ja mam bez holajzy lochbajtel krypować? Żeby trychter był na szoner robiony, to tak. Ale on jest krajcowany i we flanszy zulajtungu nie ma, to na sam abszwerwentyl nie zrobię.
- No, wie pan - zawołałem rozkładając ręce - czegoś podobnego nie spodziewałem się po panu. Więc ten trychter według pana nie jest robiony na schoner? Cha, cha, cha! Pusty śmiech mnie bierze. Gdzież on na litość Boga jest krajcowany?
- Jak to, gdzie? - warknął ślusarz - Przecież ma kajlę na iberlaufie.
Zarumieniłem się po uszy i szepnąłem wstydliwie - Rzeczywiście. Nie zauważyłem, że na iberlaufie jest kajla. W takim razie zwracam honor: bez holajzy ani rusz.
I poszedł po holajzę. Albowiem z powodu kajli na iberlaufie trychter rzeczywiście robiony był na szoner, nie zaś krajcowany, i bez holajzy w żaden sposób nie udałoby się zakrypować lochbajtel w celu udychtowania pufra i danie mu szprajcy przez lochowanie śtendra, by roztrajbować ferszlus, który dlatego źle działa, że droselklapę tandetnie zablindowano i teraz ryksztosuje.