piątek, 6 lipca 2012

Kaganiec

W związku z moim zniedołężnieniem kilka dni temu (jeszcze mi nie przeszło to gówno), Piękna wzięła sobie do serca opiekę nade mną (a może bardziej przejęła się, że jak mi się faktycznie coś stanie, będę marudził nie do zniesienia) i zakazała mi jakichkolwiek treningów do końca tygodnia. Mam tylko dyspensę na jeżdżenie rowerem do pracy, ale to ledwie 3km.

W związku z tym "głód treningowy" u mnie wzrasta i jak mnie wreszcie spuści ze smyczy, to będę musiał się skupić na tym, żeby sobie krzywdy nie zrobić. Aktualnie mam poczucie, że jak złapię sztangi, to je normalnie powyginam, a zaraz potem pobiegnę do Antoninka i z powrotem. Prawda jest oczywiście taka, że to syndrom, jak u psa zamkniętego na małej przestrzeni, który rzuca się w pogoń za własnym ogonem. Różnica polega jednak na tym, że pies się najwyżej zmęczy trochę i przestanie, a ja nie mam tak rozwiniętego instynktu i muszę sobie wszystko zaplanować, żeby się nie "zagonić na amen".

Problem z realizacją takich planów jest w moim przypadku taki, że potrafię je rozsądnie przygotować, ale jak zaczynam je realizować, to trudno mi nie wykraczać poza ich ramy w pierwszym okresie. Z drugiej strony, jak się "wyrwę", to potem jestem niezadowolony z siebie, po plan jednak zakładał bardziej realne do zrealizowania zadania... Tak źle i tak niedobrze. Na razie czekam- byle do poniedziałku (nie wierzę, że to napisałem- do poniedziałku?!).
Póki co powtarzam sobie zdanie z tej tablicy- "Starzenie się nie jest dla mięczaków", chyba zrobię sobie taka koszulkę treningową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz