poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Trzepak to jest to

W związku z całkowitym fiaskiem, które opisałem wczoraj, bezpośrednio po tym, jak wstałem od komputera afirmowałem się znowu żeby nie odpuszczać. Piękna i Mały Drań już spali, zatem...  Postanowiłem spróbować swoich sił z Angie. 

Więc jest tak, Święta już prawie za mną, jadłem właściwie zgodnie ze sztuką, czyli sporo mięsa, nie zbyt tłusto, dużo warzyw, trochę owoców, do tego nasiona i orzechy, nie piłem alkoholu i udało mi się nie spożywać słodyczy. Niestety, jeśli chodzi o te zgodne z wytycznymi produkty, które spożyłem, jest jeden zasadniczy kłopot- ilość i częstotliwość. Jadłem oczywiście za dużo i zbyt często...

Jeśli chodzi o trening, to w sobotę wybrałem się pobiegać z Małym Draniem, zasnął prawie od razu po wyjeździe z windy, także, skierowałem się do miejsca, gdzie mogę sobie poćwiczyć z zamiarem zaliczenia Cindy. Wiem, przy dziecku, to niby nie wypada, ale co tam. Skoro już nadarzyła się okazja, to "carpe diem". Przypomnę- Cindy, czyli 15 x podciąganie, 20 x pompki i 25 x przysiad tyle razy ile się uda w 20 minut. Do przebiegnięcia mam 2,2km spod klatki do drążków, także byłem nieźle rozgrzany, dodatkowo pchałem wózek, więc postanowiłem  nieco dogrzać stawy barkowe, łokcie i od razu wziąć się do roboty. Normalnie podciągając się szerokim nachwytem byłem w stanie zrobić 5 serii schodząc od 10 do 6-7 powtórzeń w ostatniej serii. Metodą "kipping" udało mi się ku własnemu zdziwieniu zrobić zaplanowanych 15 powtórzeń. Niesiony na skrzydłach sukcesu postanowiłem zamienić zwykłe pompki  na pompki na poręczach- wiedziałem, że 20 dam radę w kilku seriach. Przysiady z luzem, ale tu pojawił się problem- już, kiedy robiłem drugą dziesiątkę, śpiący sobie błogo w wózeczku Mały Drań wydał z siebie dźwięk świadczący o zdziwieniu. Nie zaskoczyło go raczej to, czego był świadkiem, bo zdarzało mi się już robić przysiady z nim na rękach, ale teraz musiało to jakoś dziwnie lub głupio wyglądać. Nie był zachwycony i wiedziałem, że po pierwsze moja przerwa będzie musiała zostać przeznaczona na działania animacyjne, żeby się nie zanudził, a po drugie są małe szanse, na to, żeby udało się skończyć trening, bo minęły zaledwie 3 minuty, od kiedy zacząłem. W trakcie animacji, zauważyłem miłego, około 50-letniego biegacza, który zmierzała w naszym kierunku. Akurat, kiedy podszedł, postanowiłem rozpocząć drugą rundę i znowu sukces- 15, 20 i 25. W trakcie, kiedy robiłem przysiady on zaczął się podciągać. Byłem zadowolony, że udało mi się wydusić znowu 15-kę. Nasz towarzysz zapewne szybciej ode mnie biegał, ale podciągnął się z trudem 8 razy w podchwycie i przeszedł do wykonywania takich ni to wymyków, ni to przewrotów w zwisie. Trzymając drążek nachwytem wkręcał się nogami pod niego, zawisając w pozycji przypominającej siad prosty głową w dół, a następnie wracał do pozycji wyjściowej. Wykonał to trzy razy, pożegnał się i pobiegł dalej.

Teraz do meritum- nic mi do tego, jak ten człowiek planuje trening, czy takie ćwiczenia mają sens, czy nie- fajnie, że stara się utrzymać sprawność, ale zabolało mnie, że moich 15 dynamicznych podciągnięć, dwadzieścia pompek na poręczach zakończonych dwudziestoma pięcioma przysiadami nie wywołało u mojego syna takiego poruszenia jak tych kilka pół-wymyków. Poruszony tym, nie próbowałem już wykonać kolejnej rundy Cindy, tylko wskoczyłem na drążek i wykonałem 5 razy wymyk i odmyk raz za razem. Mały Drań patrzył na mnie ze znudzeniem i dezaprobatą, jakby chciał mi powiedzieć, że nieudolnie naśladuję tamtego pana, który tak fajnie wisiał. Oczywiście mimo animacji ze świeża gałązka w zębach nie udało się doprowadzić do kolejnej rundy i wróciłem biegiem do domu. Także reasumując- Cindy nadal niezdobyta, a co gorsza mój syn zupełnie nie jest pod wrażeniem wyczynów taty. Zdecydowanie bardziej imponują mu trzepakowe sztuczki w wykonaniu przygodnie spotkanych osób... FIASKO.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz