Pisałem już dlaczego CF, a dlaczego triathlone? Dlatego, że to szansa sprawdzenia się... kolejna. Jeżdżę na rowerze i bardzo to lubię, ale nie startowałem dotychczas w żadnych imprezach z tym związanych. Biegam już dość dawno- niezbyt szybko, niezbyt regularnie, ale daję radę trzymać mniej więcej równy poziom i mam z tego radochę. Z pływaniem jest w sumie najsłabiej, bo pływam tylko sezonowo i przepłynięcie 1000 m w czasie 45 minut to dla mnie wyzwanie. Nie mniej, mam poczucie, że muszę coś robić wydolnościowo, coś więcej, niż CF, bo po pierwsze- łatwiej gubię wagę, po drugie poprawiam się wydatnie jeśli chodzi o długotrwałą pracę tlenową, a także poprawiam swoje możliwości pracy beztlenowej (no zgoda, ta ostatnia rzecz w niewielkim stopniu, ale zawsze) i po czwarte czuję się zwyczajnie sprawniejszy.
Zaplanowałem na ten rok następujące zabawy:
- półmaraton poznański (07.04- bieg 21 km);
- duathlon nad Maltą (12.05- 6 km biegu przełajowego; 18 km jazdy rowerem MTB i 4 km biegu przełajowego);
- dirhunter Jura Park Bałtów (18.05- bieg przełajowy z przeszkodami terenowymi- około 10-12 km)
- triathlone Środa Wlkp (czerwiec/ lipiec- nie wiem jeszcze na pewno, czy tu wystartuję- dystans olimpijski, czyli 1,5 km pływania, 40 km rower i 10 km biegu)
- triathlone Poznań (04.08- 1/4 Iron Man, czyli 950 m pływania, 45 km rower i 11 km bieg)
- dirthunter Warszawa (22.09- bieg przełajowy z przeszkodami terenowymi, około 10-12 km).
Jeśli chodzi o CF, to pomimo, że planowane są już jakieś lokalne zawody w Poznaniu, powstrzymam się jeszcze od startu, chyba, że coś we wrześniu / październiku się przytrafi... Taki udział w zawodach, pomimo, że ścigam się o "złote kalesony" i nawet nie staram się specjalnie poprawiać swoich wcześniejszych rezultatów, sprawia, że to wszystko co robię nabiera dodatkowego sensu. Poza tym, Mały Drań będzie mógł zobaczyć tatę na mecie i jest możliwość, żeby rodzinnie na przykład wyjechać na weekend przy okazji startu poza Poznaniem- zawsze to jakaś ucieczka od codzienności.
A dzisiaj, cóż... Postanowiłem na treningu ukarać się "za starość" i zrobiłem w ramach rozgrzewki 100 burpees. W tym miejscu należałoby podziękować Markowi i obu Jakubom, którzy z własnej i nieprzymuszonej woli zdecydowali, że skoro chcę to zrobić, to nie będę się męczył sam. Owszem, mam do nich trochę żal, że skończyłem ostatni :-), ale zajebiście, że zechcieli dotrzymać mi towarzystwa. Zabrało mi to równo 8 minut. Jestem przekonany, że jestem w stanie zmieścić się poniżej 7, tylko muszę trochę powalczyć z tym, żeby ustalić sobie pace i "zoptymalizować" się ruchowo. Cały problem polega na tym, że jak słyszę "burpees", od razu się buntuje jakaś mała część mnie, a jak pomyślę o wykonaniu 100, zbiera mi się na pawia, no, ale cóż...
"WAHADŁO"- bardzo fajne urozmaicenie |
-zaczęliśmy z ciężarem 40 kg na 10 powtórzeń;
- co serię zwiększaliśmy wagę o 10 kg trzymając ten sam zakres powtórzeń, aż do momentu, kiedy nie jesteśmy w stanie wykonać 10 przysiadów w serii;
- następnie trzy serie 50 kg- maksymalna ilość powtórzeń, jaką uda się zrobić w jednym podejściu za każdym razem.
Pojechaliśmy tak od 40 kg do 110 kg i później ja zrobiłem już tylko dwie serie 50-tką (20 i 31 powtórzeń), natomiast Maras znowu "zmasakrował" mnie robiąc 63 powtórzenia w pierwszej serii po 110 kg, czyli o 12 więcej, niż ja w dwóch podejściach...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz