sobota, 28 września 2013

Endomondo vs Sports Tracker- ostateczne porównanie

Jakiś czas mi to zabrało, ale udało mi się zrobić porównanie obu aplikacji na przeszło 100km trasie rowerowej, którą przejechałem w połowie lipca. Zbierałem się trochę do napisania tego postu, bo "na świeżo" skupiałbym się pewnie nie na tym, co trzeba :-)

Poza tym, chciałem ustalić więcej detali technicznych, których jednak nie udało mi się zweryfikować ponad wszelką wątpliwość, więc nie umiem odpowiedzieć z całą pewnością, czy moje przypuszczenia są prawdziwe. Chodzi o to, czy to kwestia dostępu do satelitów, z których korzystają obie aplikacje, czy może jeszcze czegoś innego.

Tak, czy owak, obie aplikacje uruchomiłem prawie jednocześnie (w odstępie około minuty) startując spod śmietnika pod swoim blokiem. Otrzymywałem mniej więcej równomiernie komunikaty o tempie, dystansie. I właściwie jedna ciekawa obserwacja jest taka, że na początku odzywał się komunikat z Endomondo, a później Sports Tracker. Oczywiście była nieznaczna różnica w odczycie średniej prędkości, ale to wynikało z faktu, że kiedy uruchamiałem druga aplikację byłem w ruchu, w innym miejscu, a zatem, jej punkt odniesienia był inny. Natomiast dziwne było, że w okolicy 60-go km oba komunikaty zaczęły mi się pokrywać, po czym zamieniły się kolejnością, tak, jakbym nagle w jednej z aplikacji przyśpieszył lub w drugiej zwolnił. Kompletnie nie jestem tego w stanie wytłumaczyć, natomiast później, sytuacja znowu się zmieniła i około 90-go km znowu było mniej więcej tak, jak na starcie.

Podsumowując odczyty.
Sports tracker daje mi znacznie bardziej szczegółowe dane, średnia prędkość z podziałem na różnorodne odcinki- od 0,5km do 10km. Sam decyduję w jakich interwałach analizuję czasy. Podobnie mogę przeanalizować ukształtowanie terenu, różnice wysokości itp. Patrząc na to z boku i bez emocji mam wyraźnie wrażenie, że Sports Tracker jest lepszą aplikacją.

Różnice w odczytach:
Endomondo zmierzyło mi  czas 5:50:25 na dystansie 106.56 km, ze średnią prędkością 18,2 km/h i maksymalną 39,3 km/h.
Sports Tracker  uruchomiony później zarejestrował czas: 5:49:35 na dystansie 106,71 km, ze średnią prędkością 18,3 km/h i maksymalną prędkością 54,3 km/h (!!! NIE MA MOWY!!!). I choć nie mogę sobie sprawdzić nic niemówiącej mi wartości "nawodnienie", która wg Endo wynosi 6,75l (nie wiadomo czego, na co i po co), to dostaję od razy średnią na 1km, która wyniosła wg. ST 3:16 min/km.
Obie aplikacje inaczej też określają mój wydatek energetyczny pomimo dokładnie tych samych danych. Wg Endo 4465 kcla, a wg ST zaledwie 4149 ckal.


Jaki z tego wniosek? To już jak kto woli.
Jeśli chodzi o komplet informacji ST wydaje się być jednak lepszy od bezpłatnej wersji Endo. Co więcej, ostatnio skuszony ofertą mojego operatora komórkowego nabyłem aplikację Endomondo Pro za 1gr, będąc przekonanym, że kupuję dostęp do pełnej wersji tej aplikacji. Okazało się za to, że kupiłem upgrade, który pozwala mi korzystać z większej ilości dyscyplin oraz otrzymałem możliwość wyboru, jaki komunikat głosowy otrzymuje podczas treningu i na jego początku... Fail, ale oczywiście mój, a nie producenta. Generalnie Sports Tracker wydaje się być znacznie lepszym rozwiązaniem, nie wiem jednak dlaczego, Endomondo jakoś tak przyzwyczaiło mnie do siebie i chyba miałbym kłopot się przestawić :-)

piątek, 13 września 2013

Piątek z podrzutem (clean & jerk)

Dzisiejszy WOD nie był zbyt wymagający kondycyjnie, siłowo też nie było dramatu. Powiedziałbym, że było tak w sam raz, "piątkowo" :-)

Trening fajny jak zwykle, można było się trochę zmierzyć z ciężarem, ale jednocześnie popracować nad techniką, poza tym duża liczba powtórzeń powodowała, że pracując spokojnym tempem, ale bez przerw całkiem solidnie się spociłem i poczułem po wszystkim, że zarówno pas barkowy, jak i ramiona, nogi i brzuch są rzetelnie "przepracowane" :-) To o tyle miłe, że wczoraj kończyłem trening w stanie, w którym idąc do auta musiałem uważać, żeby nie potknąć się o własny język zwisający do samej ziemi niemalże ;-)

Dzisiaj na wejście 100 x single na skakance + 100 x Double Unders. DU niestety wyjątkowo mi nie idą. Momentami skaczę po 4-6 ciągiem, ale przez większość czasu męczę się z jednym powtórzeniem i przydeptuję sobie skakankę w trakcie drugiego. Oglądam tutoriale etc- jak na razie bez efektów, ale jak wiadomo, ze wszystkim tak jest, że trzeba robić, żeby zrobić. Jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś zrobił ring m-upa na przykład od oglądania tutoriali ;-)

Dalej "ścieżka zdrowia" siedem stanowisk ze sztangami. Na każdym stanowisku podrzut + 5 x ring dips (lub 6 dipów na poręczach) + 5 knees to elbows (lub innego ćwiczenia na brzuch). Progresja ciężaru: 30kg/ 40kg/ 50kg/ 60kg/ 70kg/ 75kg/ 80kg- całość x 4 obwody.

Fajnie o tyle, że w trzeciej i czwartej rundzie czułem wyraźnie przy tych obciążeniach, które wymagały ode mnie odrobiny zaangażowania (70-80kg), że co raz lepiej technicznie mi to wychodzi, choć cały czas za dużo pracy wkładam w wyciąganie sztangi ramionami, zamiast nadanie jej dynamiki szrugsem w początkowej fazie podrzutu.

Trening o tyle ciekawy, że wystarczy tutaj dorzucić ograniczenie czasowe, zwiększyć liczbę dipów oraz KTE do 10 na serię, a podrzutów na przykład do 3 i byłby "killer workout".

czwartek, 12 września 2013

EMOM CCR style :-)

Czwartkowy trening zapowiadał się spokojnie, ale ... wyszło jak zwykle :-)
Generalnie próbuję sobie przypomnieć co właściwie zrobiliśmy i szczerze mówiąc nie wiem. Mam dwa zdjęcia- jedno dokumentujące wykapaną przeze mnie plamę (po lewej) między seriami na zakończenie- na wyjście zrobiliśmy 4 serie podrzutu hantlami po 10 powtórzeń).

Wcześniej robiliśmy następujący obwód (taki trochę EMOM, tyle, że nie w minutę, a w 2 i pół), czyli wyznaczyliśmy sobie zakres pracy i stacje, przyjmując, że na jeden obwód dajemy sobie 2,5 minuty i robimy (no właśnie nie pamiętam dokładnie ile- chyba 6) obwodów. Wyglądało to następująco:
- robiliśmy kombinację z hantlami na ławce (rozpiętka + przeniesienie za głowę)- 20 powtórzeń 16-tkami;
- podciąganie na drążku- 8 powtórzeń;
- burpee + shuttle run z unoszeniem kolan (nad tyczkami)- 5 rund i chyba coś jeszcze, ale na prawdę nie pamiętam. Idea była taka, że co rundę dokładaliśmy po jednym powtórzeniu do podciągania i jedną rundę do biegu z burpee. Czyli przy 6 rundzie do zrobienia było 20 powtórzeń z hantlami na ławce + 13 podciągnięć + 10 rund biegu nad tyczkami z burpee. Teraz sobie przypominam, że musiało być 6 obwodów, bo kończyliśmy na pewno na 13 podciągnięciach i 10 rundach biegu :-) Po zakończeniu trzeciego obwodu okazało się, że zostało mi 5 sekund na odpoczynek, także trzy pierwsze obwody zajęły mi 7 minut 25 sekund. Całość zajęła mi 18:47- to sobie zapamiętałem, ale po raz pierwszy od bardzo dawna, kończąc miałem wrażenie, że zaraz się porzygam. Gwoździem do trumny był tu bieg nad tyczkami z burpee na początku i na końcu.

Po wszystkim, kiedy doszliśmy trochę do siebie Marcin zaproponował "kółeczko po paskach", czyli na każdym z ośmiu wyklejonych na podłodze pasów robimy trzy pompki- szeroko, wąsko i szeroko- idziemy w jedną stronę i wracamy. Obaj mieliśmy kryzys w połowie, ale jakoś się udało. I po tym wszystkim jeszcze podrzuty, o których napisałem na początku :-) Trochę Chaos informacyjny, ale na prawdę nie byłem sobie w stanie przypomnieć co dokładnie robiliśmy- przyszło mi tak jakoś w trakcie pisania. Wracałem do domu zadowolony na maksa, ale zajechany strasznie.

piątek, 6 września 2013

Cindy o poranku

Dzisiaj udało mi się dotrzeć na trening. Chwilkę pokicałem na skakance i w ramach rozgrzewki "CINDY" jako 10 min AMRAP (5 x pull-up + 10 x push-up + 15 x air squat). Udało mi się zrobić pełnych 10 rund, z czego jestem całkiem zadowolony. Gdybym próbował wykonać to w 20 minut, raczej nie utrzymałbym tempa. Ale takie 10 minut na rozgrzewkę jest na prawdę w sam raz. Co więcej, gdybym chciał się "zajechać", to mógłbym próbować podkręcić wynik do jakiś 12 rund i prawdopodobnie nie dałbym rady.

Dalej Marcin przygotował dla mnie mały plac zabaw:
- 20 powtórzeń wyciskania sztangi leżąc (80 kg);
- 20 powtórzeń podciągania sztangi do brody (sumo dead lift high pull-up 40 kg);
- 20 x knees to elbows;
- 20 x młot;
- 20 x sit-ups;
- 20 x box jump (60 cm).
Całość x 5 rund :-) Zacząłem zabawę rozsądnie, czyli podzieliłem sobie wyciskanie. Założenie było na 10+10, ale wyszło 10+8+2, później było 9+8+4, a ostatnie trzy serie 9+6+5. Sumo pull- ups rozbiłem w pierwszej serii na pół, a w kolejnych na 8+8+4, knees to elbows dzielone na 12+8 i reszta ciągiem, tylko na skokach na skrzynię robiłem przerwę na tlen w połowie.

Trening sam w sobie bardzo fajny. Trochę mnie zmartwił brak wytrzymałości na wyciskaniu, ale w sumie bałem się po drugiej turze, że będzie jeszcze gorzej, a udało się trzymać już dalej stały poziom. Nie mniej zabrało mi to sporo czasu (42 minuty). Musiałem robić około 30-40 sekundowe przerwy podczas KTE i na boxie. Robiąc wyciskanie też czekałem mniej więcej po 30-40 sekund dzieląc podejścia. Najkrócej odpoczywałem na sumo pull-ups, bo zaledwie kilka sekund. Młot i skłony robiłem w spokojnym tempie i próbowałem wyrównać oddech, także udawało się robić to ciągiem, między ćwiczeniami i rundami też nie odpoczywałem. Nie zmienia to jednak faktu, że ten trening "na poważnie" powinienem był zrobić w jakieś 30-35 minut.

Tym czasem, jak to bywa we wrześniu, pojawił się nowy "plan lekcji" w CCR :-)
Polecam i zachęcam, gdyby się ktoś chciał zmierzyć ze swoimi słabościami- to jedno z cięższych wyzwań zwykle, a tu i wsparcie i zaplecze, żeby to zrobić jest doskonałe.

środa, 4 września 2013

Po sezonie urlopowym "back in business"

Przez chwile milczałem, choć w sumie sam wcale nie miałem dłuższego urlopu i w zasadzie nawet nie przerwałem na dłużej treningów.

Owszem przydarzył mi się nawrót kontuzji mięśnia dwugłowego, ale tym razem nie było to tak poważne, jak poprzednio. Wróciłem już do treningów, tylko odstawiłem duże obciążenia i na razie nie robię ciągów cięższych, niż 60-70kg, ani zarzutów cięższych, niż 40-50kg. Krótko mówiąc mniej obciążenia submaksymalnego na nogi i nie przesadzam z dynamicznymi obciążeniami- nawet przy bieganiu jednak trochę czuję ból.

Uznałem, że wczorajszy trening wart będzie opisania, ponieważ zrobiliśmy znaczną jego część bez obciążenia, a na prawdę odczuliśmy to wszyscy. Marcin od początku dbał o to, żebyśmy "opuścili strefę komfortu" :-) kot był, ten wie, o czym mówię.

Sam pomysł na trening wydaje się banalnie prosty- trzy ćwiczenia: burpees, sit-ups i push-ups. Ale zrobiliśmy to w określony sposób, czyli jako tak zwany EMOM (every minute on the minute). Dla niezaznajomionych z crossfitową nomenklaturą wyjaśnię, że ten sposób ćwiczenia polega to na tym, że wyznaczamy sobie ilość serii, ilość powtórzeń i czas. Serie wykonujemy co minutę, a zatem wypracowujemy sobie czas odpoczynku- im szybciej wykonasz wyznaczony zakres pracy, tym dłużej odpoczywasz. Sęk w tym, żeby nie zostawić sobie zbyt wiele miejsca na odpoczynek :-)

No więc zaczęliśmy od burpees- 10 minut pracy, co minutę dodajemy 1 powtórzenie, czyli zaczynamy od 10 i mamy w ostatniej minucie do zrobienia 19 powtórzeń. Kto robił, ten wie, że 20 burpees w minutę, to jest rzetelne tempo nawet "na świeżości". Pierwsze trzy podejścia, OK, potem zaczynają się schody, bo przypomina to trochę tabatę- walczysz o to, żeby zrobić wyznaczony zakres i zdążyć złapać oddech w przerwie. Niestety nie dałem rady dociągnąć do końca według wyznaczonego schematu, W 8 minucie zamiast 17 powtórzeń zrobiłem znowu 16 i potem dwa podejścia po 12.
Burpees EMOM= M.A.S.A.K.R.A
Dwie minuty przerwy i sit-ups. żeby nie było za łatwo zaczęliśmy od 15 z założeniem skończenia przy 24 w dziesiątej minucie. Udało się, nie było specjalnej zadyszki, jak przy burpees, ale walka z bólem jak najbardziej.

Znowu dwie minuty przerwy i pompki w podporze o uchwyty (dowolnie poprzecznie , czy równolegle), Zdecydowaliśmy, że zrobimy 11 minut od 10 do 20 powtórzeń. Udało się, ale była masakra, od 8 serii nie dawałem rady wykonać pełnego zakresu ciągiem. Robiłem po 12-13 i dodawałem kolejnych kilka powtórzeń. Jedenasta minuta, to w moim przypadku upadek mięśniowy ostateczny- 10 + 5 + 2 + 2 + fail + 1.

I tu w zasadzie mógłby być koniec (nie licząc rozgrzewki, kompletny trening zrobiony w 34 minuty!), ale, że zostało jeszcze trochę czasu, to .... Zakończyliśmy kolejnym EMOMem- 8 minut pracy- 10 zarzutów siłowych na klatkę (hang power clean) 40kg + 10 air squats.

czwartek, 11 lipca 2013

Endomondo vs Sports Tracker, czyli o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkiej Nocy ;-)

Jeśli czyjeś uczucia religijne zostały dotknięte przez wykorzystane w tytule porównanie, to... trudno, trochę dystansu doradzam. Oba sport-testery, czyli Endomondo i Sports Tracker są w zdecydowanej czołówce, jeśli chodzi o proste GPSowe narzędzia używane w treningu. Wiadomo, że są jeszcze podobne aplikacje Garmina, Nike+ i inne, ale ponieważ ich nie znam i nie miałem okazji korzystać, nie będę się wypowiadał.
Endomondo

Sports Tracker

Jakiś czas temu, kiedy odpuściłem sobie niedzielną homeostazę na rzecz zarżnięcia się z dwoma czubkami, po raz pierwszy przyszło mi do głowy żeby przeanalizować sobie różnice między tymi dwoma narzędziami. Ja korzystałem dotąd z Endomondo, a Sports Trackera miałem dłuuugo wcześniej na Nokii. Zmieniłem aplikację właśnie ze względu na to, że Endomondo dawało mi większe możliwości, a Sports Tracker był tylko prostą "apką" na telefon bez androida. Natomiast podczas pamiętnego treningu okazało się, że jeśli chodzi o pomiar odległości między aplikacjami są wyraźne różnice, a na dodatek Maurycy stwierdził, że w Sports Trackerze ma prawie wszystkie pomiary, za które w Endomondo trzeba zapłacić wykupując opcje "premium". Porównajmy zatem, jak to wygląda.

ENDOMONDO
Mamy podgląd mapy, kalendarz treningów, czas ćwiczeń, średnią prędkość, maksymalną prędkość, spalone kalorie wyliczone w oparciu o wzór biorący pod uwagę płeć, wiek, wagę i wzrost oraz prawdopodobnie jakiś współczynnik przypisany do rodzaju aktywności (w sensie że nordic walking będzie powodował niższe zużycie energii, niż kolarstwo górskie). Dodatkowo na stronie internetowej możemy sobie sprawdzić jakiej muzyki słuchaliśmy podczas treningu, informację pogodową (szczegółową w wersji premium) poza tym wykres zmian wysokości i prędkości oraz międzyczasy. Dodatkowo statystyki (pełniejsze w wersji premium). Każdy trening możemy uzupełnić o opis oraz nawet od niedawna o fotografie dokumentujące nasze ćwiczenia. Dodatkowo mamy historię treningów i własnych rekordów, a w wersji premium możemy od razu zobaczyć swoje wyniki w tabeli porównawczej ze znajomymi. Poza tym, bez kłopotu możemy porównać ręcznie swoje rekordy życiowe z najlepszymi czasami innych osób, o ile je udostępniają publicznie. Możemy zawsze zrobić sobie "test Coopera".
Poza tym, cóż, nigdy nie zawiodły mnie mapy, ani GPS- choć ten ostatni nie jest dokładny! Przekłamuje dystans, na odcinku 42km 195m (maraton poznański, który musi mieć dokładnie zwymiarowaną trasę, aby być poważną impreza biegową) przekłamał o 1,5km- tyle mi dodał. Jest też ogromna różnorodność form treningu- część kompletnie na wyrost, bo nie sposób zmierzyć tymi metodami wydajności treningu sztuk walki, czy obwodowego, ale z tym mniejsza- zawsze można sobie zaznaczyć, że się to robiło i to musi wystarczyć ;-) Zawsze w przypadku tych ćwiczeń możemy porównać współczynnik "nawodnienie", który jest dla mnie kompletna zagadką i nie wiem ani na jakiej podstawie jest podawany, ani co miałby pomóc poprawić.

SPORTS TRACKER
Ta aplikacja wygląda wizualnie znacznie nowocześniej, ale proponuje nam dokładnie te same rozwiązania (może z wyjątkiem nawodnienia), jednakże nie mamy tu wersji "premium", a zatem wszystko jest dostępne bez dopłat. Faktycznie narzędzie porównawcze jest bardziej precyzyjne. Aplikacja automatycznie podaje nam trzy najlepsze treningi z danej dziedziny sportu i możemy je ze soba zestawić. Nie wiem, czy możemy porównywać się ze znajomymi, bo nie sprawdzałem tej funkcjonalności. Natomiast wiedząc, że Endomondo nie jest dokładne jeśli chodzi o dystans (nieco dodaje), spodziewam się, że Sports Tracker jest bardziej nierówny, patrząc na porównanie odczytów tej samej trasy...

I tak, Endomondo pokazuje na trasie praca-dom dystanse między 6,57, a 6,78 km na tej samej trasie, zależnie od dnia i pory, w jakiej wracam, ale przeważnie otrzymuję odczyt 6,72 km który jako jedyny się powtarza. Tymczasem Sports Tracker pokazuje od 6,38 km do 6,71 km na tej samej trasie. Czasy mam porównywalne. Biorąc pod uwagę, że Endomondo doliczyło mi 1,5 km na dystansie 42 km, to przy 6 km dodać mi powinno około 200 m. To mogłoby wskazywać na to, że Sports Tracker jest jednak nieco bardziej precyzyjny. Jednocześnie to Sports Tracker któregoś razu, kiedy go włączyłem pod firmą zmierzył mi przejazd z Sadów pod Poznaniem, dodając mi jakieś 11-12 km.

Podsumowanie
Sports Tracker wydaje się być bardziej precyzyjny, lepiej wygląda, a jego wykresy są znacznie bardziej przyjazne w obsłudze i bardziej czytelne. Nie denerwuje namawianiem do zakupu dostępu płatnego na każdym kroku i podając dane przez słuchawki podaje kompletną informację, a nie tylko "pace" ostatniego kilometra nie wyłączając jednocześnie muzyki- to ważne.
Endomondo daje nam większą możliwość wyboru aktywności i znacznie bardziej czytelny przegląd historii własnych rekordów.

Jeśli chodzi o odczyty tętna obie aplikacje wymagają inwestycji- trzeba kupić czytnik tętna z bluetoothem, który będzie z nimi kompatybilny, przy czym Sports Tracker jednak nie wymaga już później żadnych dopłat by z tego sprzętu bez przeszkód korzystać.

Pomimo, że Sports Tracker do mnie bardzo przemawia zarówno technicznie, jak i wizualnie Endomondo daje mi możliwość lepszego porównania treningów biegowych (test Coopera) oraz możliwość "odhaczenia" innych form treningu, które w Sports Trackerze mogę tylko oznaczyć, jako "inne". Endomodo to także znacznie szersza społeczność użytkowników... Mówiąc szczerze siadając do pisania tego podsumowania sądziłem, że skłonię się do Sports Trackera, ale sam już nie wiem w tej chwili. To, co stanowi jego wadę, to właściwie tylko kwestia przyzwyczajenia do Endomondo... Niebawem będę jechał znowu 100 km do Kawczyna, tak, jak w ubiegłym roku. Może wtedy się zdecyduję... Muszę sprawdzić, czy da się odpalić jednocześnie dwie aplikacje :-) Czyli, to jeszcze nie koniec.





czwartek, 4 lipca 2013

Trening w delegacji

Delegacje, szczególnie te, o których dowiadujemy się z niewielkim wyprzedzeniem potrafią skutecznie zrujnować plan treningowy. Nie zawsze jednak musimy rezygnować całkowicie z aktywności w związku z tym, że czeka nas podróż, sporo pracy i nocleg poza domem. Oczywiście, jeśli nie ma szans na to, by pójść na trening tak, jak zawsze, można próbować zorganizować to sobie w miejscu "zesłania". W moim przypadku po raz kolejny już udało się odwiedzić CrossFit Mokotów w Warszawie. Bardzo fajne miejsce, a jednocześnie z mojego punktu widzenia idealnie położone, bo zarówno nasze biuro, jak i mieszkanie służbowe znajdują się na Mokotowie, także same plusy :-)
100m walking lunges na koniec
czułem przez kolejne 3 dni :-)


Ale po kolei. Zastanówmy się, co możemy zrobić, kiedy lądujemy w sytuacji, w której jesteśmy z dala od domu, okolicę znamy tak, że widzieliśmy tylko dworzec, biuro i pokój hotelowy, więc trudno szukać gdzieś klubu lub miejsca do ćwiczenia na zewnątrz... Po pierwsze jest szereg rzeczy, które możemy zrobić w pokoju hotelowym i nawet, jeśli macie tak, jak ja w zwyczaju sapać podczas ćwiczeń, w sytuacji hotelowej specjalnie bym się tym nie przejmował. Gorzej, jeśli obok mieszkają inne osoby z firmy i wiedzą, że jesteście sami w pokoju... No dobra, ale to zostawmy. Zerknijcie na poniższe propozycje.
1. TABATA TOTAL WORKOUT
Idea jest prosta. Robicie Tabatę w trzech wariantach z krótkimi przerwami. To jest kompletny trening, który aktywuje wszystkie grupy mięśniowe (nie w równym stopniu, ale jednak). Jedna uwaga przy okazji- tego rozwiązania nie stosowałbym zbyt często, szczególnie, jeśli nie jesteście bardzo zaawansowanymi osobami, które są w w ostrym cyklu treningowym, bo można się łatwo przetrenować.
- Tabata push ups (czyli 8 serii po 20 sekund maksymalnej pracy i 10 sekund odpoczynku- łącznie 4 minuty;
1 minuta przerwy
- Tabata air squats (jak poprzednio);
1 minuta przerwy
- Tabata sit ups (jak poprzednio).
Daje nam to łącznie 16 minut treningu. Owszem, należy się wcześniej trochę rozgrzać i byłoby fajnie poświęcić 10 minut na rozciąganie po wszystkim, ale to rozwiązanie gwarantuje nam ciężki, rzetelny i kompletny trening w 30 minut, zrobiony w zaciszu pokoju hotelowego, bez dodatkowego sprzętu.
2. BURPEE CHALLENGE
100 burpees na czas- warto spróbować, to na prawdę spore wyzwanie, szczególnie, jeśli chcecie się zmieścić w czasie poniżej 8 minut. Po tym proponuję złapać oddech i zrobić sobie 21/15/9 zestawu: pompki z oderwaniem rąk od podłoża + squat & knees to chest jump (przysiad zakończony podskokiem z podciągnięciem kolan do klatki). Też zmieścicie się w 30 minutach spokojnie i ten trening również będzie bardzo kompleksowy.

Dodatkowo pokój hotelowy daje nam możliwość wykonania ćwiczeń z użyciem sprzętów tam będących. Można robić pompki z nogami na łóżku lub krześle, w podporze o podłogę (zmiana nachylenia tułowia do podłoża spowoduje inną pracę mięśni). Można mając dwa krzesła i trzecie źródło podporu zrobić pompki między krzesłami. Kolejna rzecz, którą można zrobić, to pompki na poręczach- między krzesłami na przykład (to oczywiście zależy od wyposażenie pokoju, bo nie wszędzie będą dwa krzesła i nie wszędzie się nadadzą do tego, żeby się bezpiecznie na nich podeprzeć). Tak, czy owak, kiedyś, jeszcze zanim "odkryłem" uroki treningów robionych na czas, nastawionych na maksymalne zmęczenie nie za bardzo mi się chciało "trzaskać serie" w hotelu, teraz to a prawdę znacznie fajniejszy i bardziej efektywny trening, a jednocześnie znacznie szybszy. Czyli po wszystkim można sobie śmiało pójść zwiedzać okolicę na przykład- o ile jest tego warta ;-)