Po powrocie Marcina znowu tak się potoczyło, że we wtorek weszliśmy na jakieś absurdalne ciężary. Zaczęło się niewinne- półprzysiady z wyjściem na palce, jak do push-press. Drabinka- dwie serie po 8, dwie po 6, dwie po 4 i tak do dwóch i może bonusowo po jednym. Wcześniej robiliśmy przysiady 60 kg i zadecydowaliśmy, że zaczniemy od 100kg. Lekko- to, pytam, dyszka?- Dyszka.... i tak do 190kg na dwa ruchy. Tak się jakoś rozbujaliśmy, że Kermit przytargał jeszcze jedna parę 20-tek i stwierdził, że jeszcze po razie ale zwalimy dychy i wrzucimy dwudziestki, także wyszło nam 210kg i nie było już miejsca na gryfie :-)
|
Tutaj jeszcze bez maksymalnego obciążenia (jakieś 150-160 kg) |
Dawno temu podnosiłem podobne obciążenia, ale cóż... miałem trochę przerwy, z resztą nie siadałem nigdy więcej, niż 202,5 kg, także takiego ciężaru sobie chyba nie zaaplikowałem nigdy na plecy. Fakt, że to tylko półprzysiad wcale nie ułatwiał sprawy, bo wystarczała odrobina dekoncentracji i już trzeba było łapać równowagę, człowiek się składał, jak sprężyna. Szczególnie, że staraliśmy się wybijać ten ciężar wchodząc na palce w górnej fazie. Takie obciążenie naprawdę "majta już człowiekiem". Głupio? No, może nie wniosło to nie wiadomo czego jeśli chodzi o technikę, ale zdecydowanie nabiera się pewności siebie.
Dzisiaj było już normalnie- własny ciężar ciała i "wp#*%dol kondycyjny" :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz