Pisałem, że wczoraj było ciężko... No, bo było, ale po wczorajszych zabawach mając zmasakrowane barki i brzuchm mam poczucie, że to dzisiaj było na prawdę ciężko :-) Ale wiadomo- no excuses.
5 x rwanie (50kg)
10 x burpee
5 x push-press (50kg)
10 x sit-ups
5 x clean (50 kg)
10 x box jump
5 x push-press (50 kg)
Sześć obwodów na czas....
Jedyny moment na złapanie tchu, to sit-ups i clean zaraz potem- reszta masakra, ze szczególnym naciskiem na rwanie zaraz po drugich push-press'ach. Maras skończył pierwszy w 21 minut i pięćdziesiąt parę sekund, ja równo w 25 minucie. Znowu ostatni (to taka tradycja powoli), ale zadowolony- zajebisty trening.
piątek, 29 marca 2013
czwartek, 28 marca 2013
Emocje podczas CrossFit Open 13.4 i destrukcja o poranku
Dziś po powrocie z treningu miałem kłopot zarówno ze zrobieniem sobie śniadania, jak i z wzięciem prysznica- zajechany byłem okrutnie. Co interesujące teraz (4 h później) czuję się rewelacyjnie :-) Zobaczymy jak długo :-)
Rozgrzewka- jak zwykle, chociaż tempo marszu na czworakach tyłem trochę mi dało do wiwatu (czuć dysproporcję siły mięśni obręczy biodrowej i mięśni brzucha względem prostownika) Podobnie jak przy burpees, męczy mnie praca na napiętych mięśniach brzucha, kiedy nogi muszę przesuwać w powietrzu, najtrudniejsza dla mnie faza ruchu to wskoczenie nogami z podporu do przysiadu.
Kermit rozpisał WOD, dla którego inspiracja poniekąd byłą zapewne Jenny LaBaw, która aby nie stracić szansy uczestnictwa w Regionals bierze udział w Open z jedną nogą w ortezie i wykonuje na przykład burpees jednonóż...
Natchniony tym zapewne Marcin zafundował nam zestaw:
10 burpees + 10 push-ups + 10 sit-ups
20 burpees (10 na lewej + 10 na prawej) + 20 push-ups + 20 sit-ups
20 burpees (10 na lewej + 10 na prawej) + 30 push-ups + 30 sit-ups
10 burpees + 40 push-ups + 40 sit-ups
Limity czasu- 14 minut
Mój stosunek do burpees jest znany- nienawidzę ich z wzajemnością (jak sądzę). Nie mniej, staram się ich tym bardziej nie odpuszczać. Ten trening zajechał mnie kompletnie, co prawda popieprzyło mi się dwukrotnie liczenie w drugiej serii jednonóż i prawdopodobnie zrobiłem 2-3 powtórzenia mniej, ale generalnie cisnąłem ile tylko mogłem, żeby zmieścić się w czasie. Udało mi się skończyć z zapasem 1 minuty, ale zdaje się, że i tak byłem ostatni :-) Zajechałem się celowo, bo sądziłem, że pozostała część treningu, to będzie szlifowanie techniki lub trochę zabaw siłowych.... Mylny błąd! Ledwo pozbierałem się z podłogi,
Marcin zapowiedział, że mamy 90 sekund na założenie na sztangi 50% wagi ciała i jedziemy kolejny obwód:
100 air squats
90 wall-balls (8kg)
80 sit-ups
70 push-press (45 kg dla mnie- wytłumaczę się, że zabrakło krążków 1,25kg)
60 dead lift (45 kg)
50 Hand Stand Push-ups
Limit czasu- 20 minut
Mocno w siebie wątpiłem i zacząłem się nawet trochę mazać, że może dłużej, że coś, że stary jestem, ale z "pomocą" przyszedł Marek z motywacją nie do przecenienia - "No co ty, nie jeb$#esz?". Uśmiechnąłem się, no i co- do roboty. Argument był nie do zbicia- przecież po to tu przyszedłem.
Ostatecznie nie zdążyłem skończyć, z resztą, oprócz Kermita, który był około 2 minuty przed czasem, chyba nikt nie skończył. Jestem z siebie dość zadowolony, bo obawiałem się że na 70 push-press nie starczy mi siły. Czułem że ramiona trochę zdewastowałem tymi pompkami na wstępie, ale poszło dobrze- 7 podejść po 10 ruchów, z krótkimi 10-15 sekundowymi przerwami. Gdyby trzeba było zrobić kolejne podejście, pewnie 10 longiem bym już nie pociągnął, podobnie, gdybym miał te 2,5 kg więcej, tez byłoby pewnie trochę trudniej na końcówce. Akurat, kiedy skończyłem ostatnie powtórzenie Marcin krzyknął, że ostatnich 50 sekund i udało mi się w tym czasie zmieścić jeszcze 41 martwych ciągów, ale muszę przyznać, że ten ciężar przy ciągach był dla mnie na prawdę lekki- jedynym czynnikiem, który mnie tu zmęczył, było tempo, bo chciałem zrobić jak najwięcej, a czasu było mało.
Podsumowując- zajebisty trening (znowu). Wysiadłem kondycyjnie, to prawda, ale zauważyłem pewna prawidłowość- jestem w stanie już w tej chwili przyjmować tego typu obciążenia i nie mam chwil zwątpienia, że nie da rady, że za trudno, że za ciężko, czy za dużo- ani przez chwilę. Potrafię na końcówce docisnąć, chociaż często wydaje mi się, że już nie mam z czego, ale jeśli muszę trzymać narzucone tempo, które jest szybsze, niż "pace", który sam bym sobie nadał, żeby czuć większa kontrolę nad zmęczeniem- strasznie dużo mnie to kosztuje. Z drugiej strony, to własnie to przejście ze strefy "własnego komfortu" powoduje, że po zakończonym zadaniu jestem na prawdę zadowolony, niezależnie od rezultatu.
Teraz refleksja na temat 13.4. Panowie (Holmberg i Spealler) też mięli limit czasu i podobnie, jak my w pierwszym dzisiaj WODzie mieli drabinkę powtórzeń. Clean and jerk (podrzut) oraz toes to bar wykonywane przez siedem minut w sekwencjach od 3 powtórzeń +3 co rundę, czyli odpowiednio 3 i 3/ 6 i 6/ 9 i 9/ 12 i 12 itd. Na prawdę zajebisty pojedynek. Istotna rzecz, zwraca na to uwagę prowadzący w rozmowie z Holmbergiem po zakończeniu WODu. On jest wyższy, niż Spealler i w związku z tym toes to bar były dla niego większym wyzwaniem, większa waga powodowała też, że miał kłopot z uchwytem. Z kolei Spealler miał mniej korzystną sytuację w podrzucie- co było widać patrząc na technikę obu zawodników- większy i silniejszy Holmberg robił przez pierwsze 3 minuty wszystkie powtórzenia podrzutu znacznie szybciej i mniej technicznie. Zdawał sobie sprawę, że na toes to bar Speallera nie pobije. Do czego zmierzam- treningi CF są tak skonstruowane i tak zróżnicowane, że każdy z nas będzie miał szereg przewag przy niektórych ćwiczeniach i szereg utrudnień spowodowanych samą swoją budową morfologiczną. Nie można jednak tak, jak na przykład w trójboju siłowym, czy dwuboju olimpijskim powiedzieć, że niski i ciężki ma lepiej. Duża siła przy niskim wzroście, faktycznie daje przewagę na ćwiczeniach z ciężarem własnego ciała, w sytuacjach, gdzie długość ruchu ma znaczenie dla szybkości i efektywności wykonania ćwiczenia. I tak na przykład Spealler oprócz toes to bar pobiłby Holmberga na pewno na przykład w hand stand push-ups, w pistoletach (przysiady jednonóż) i być może w burpees, ale na pewno przegrywa z nim w ćwiczeniach, w których jego bezwzględna masa ciała powoduje, że podnosząc ten sam ciężar walczy z relatywnie większą wagą- stąd jak sądzę wynik we Fran Holmberg ma jednak lepszy. Skoki na box również byłyby dla Speallera trudniejszym wyzwaniem, bo jest o 10 cm niższy od Holmberga itd. Dlatego wynik rywalizacji w CF, jako dyscyplinie sportu jest trudniejszy do przewidzenia, co sprawia, że szczególnie, takie krótkie pojedynki, jak Open 13.4 ogląda się na prawdę ciekawie.
Rozgrzewka- jak zwykle, chociaż tempo marszu na czworakach tyłem trochę mi dało do wiwatu (czuć dysproporcję siły mięśni obręczy biodrowej i mięśni brzucha względem prostownika) Podobnie jak przy burpees, męczy mnie praca na napiętych mięśniach brzucha, kiedy nogi muszę przesuwać w powietrzu, najtrudniejsza dla mnie faza ruchu to wskoczenie nogami z podporu do przysiadu.
Kermit rozpisał WOD, dla którego inspiracja poniekąd byłą zapewne Jenny LaBaw, która aby nie stracić szansy uczestnictwa w Regionals bierze udział w Open z jedną nogą w ortezie i wykonuje na przykład burpees jednonóż...
Natchniony tym zapewne Marcin zafundował nam zestaw:
10 burpees + 10 push-ups + 10 sit-ups
20 burpees (10 na lewej + 10 na prawej) + 20 push-ups + 20 sit-ups
20 burpees (10 na lewej + 10 na prawej) + 30 push-ups + 30 sit-ups
10 burpees + 40 push-ups + 40 sit-ups
Limity czasu- 14 minut
Mój stosunek do burpees jest znany- nienawidzę ich z wzajemnością (jak sądzę). Nie mniej, staram się ich tym bardziej nie odpuszczać. Ten trening zajechał mnie kompletnie, co prawda popieprzyło mi się dwukrotnie liczenie w drugiej serii jednonóż i prawdopodobnie zrobiłem 2-3 powtórzenia mniej, ale generalnie cisnąłem ile tylko mogłem, żeby zmieścić się w czasie. Udało mi się skończyć z zapasem 1 minuty, ale zdaje się, że i tak byłem ostatni :-) Zajechałem się celowo, bo sądziłem, że pozostała część treningu, to będzie szlifowanie techniki lub trochę zabaw siłowych.... Mylny błąd! Ledwo pozbierałem się z podłogi,
Marcin zapowiedział, że mamy 90 sekund na założenie na sztangi 50% wagi ciała i jedziemy kolejny obwód:
100 air squats
90 wall-balls (8kg)
80 sit-ups
70 push-press (45 kg dla mnie- wytłumaczę się, że zabrakło krążków 1,25kg)
60 dead lift (45 kg)
50 Hand Stand Push-ups
Limit czasu- 20 minut
Mocno w siebie wątpiłem i zacząłem się nawet trochę mazać, że może dłużej, że coś, że stary jestem, ale z "pomocą" przyszedł Marek z motywacją nie do przecenienia - "No co ty, nie jeb$#esz?". Uśmiechnąłem się, no i co- do roboty. Argument był nie do zbicia- przecież po to tu przyszedłem.
Ostatecznie nie zdążyłem skończyć, z resztą, oprócz Kermita, który był około 2 minuty przed czasem, chyba nikt nie skończył. Jestem z siebie dość zadowolony, bo obawiałem się że na 70 push-press nie starczy mi siły. Czułem że ramiona trochę zdewastowałem tymi pompkami na wstępie, ale poszło dobrze- 7 podejść po 10 ruchów, z krótkimi 10-15 sekundowymi przerwami. Gdyby trzeba było zrobić kolejne podejście, pewnie 10 longiem bym już nie pociągnął, podobnie, gdybym miał te 2,5 kg więcej, tez byłoby pewnie trochę trudniej na końcówce. Akurat, kiedy skończyłem ostatnie powtórzenie Marcin krzyknął, że ostatnich 50 sekund i udało mi się w tym czasie zmieścić jeszcze 41 martwych ciągów, ale muszę przyznać, że ten ciężar przy ciągach był dla mnie na prawdę lekki- jedynym czynnikiem, który mnie tu zmęczył, było tempo, bo chciałem zrobić jak najwięcej, a czasu było mało.
Podsumowując- zajebisty trening (znowu). Wysiadłem kondycyjnie, to prawda, ale zauważyłem pewna prawidłowość- jestem w stanie już w tej chwili przyjmować tego typu obciążenia i nie mam chwil zwątpienia, że nie da rady, że za trudno, że za ciężko, czy za dużo- ani przez chwilę. Potrafię na końcówce docisnąć, chociaż często wydaje mi się, że już nie mam z czego, ale jeśli muszę trzymać narzucone tempo, które jest szybsze, niż "pace", który sam bym sobie nadał, żeby czuć większa kontrolę nad zmęczeniem- strasznie dużo mnie to kosztuje. Z drugiej strony, to własnie to przejście ze strefy "własnego komfortu" powoduje, że po zakończonym zadaniu jestem na prawdę zadowolony, niezależnie od rezultatu.
Teraz refleksja na temat 13.4. Panowie (Holmberg i Spealler) też mięli limit czasu i podobnie, jak my w pierwszym dzisiaj WODzie mieli drabinkę powtórzeń. Clean and jerk (podrzut) oraz toes to bar wykonywane przez siedem minut w sekwencjach od 3 powtórzeń +3 co rundę, czyli odpowiednio 3 i 3/ 6 i 6/ 9 i 9/ 12 i 12 itd. Na prawdę zajebisty pojedynek. Istotna rzecz, zwraca na to uwagę prowadzący w rozmowie z Holmbergiem po zakończeniu WODu. On jest wyższy, niż Spealler i w związku z tym toes to bar były dla niego większym wyzwaniem, większa waga powodowała też, że miał kłopot z uchwytem. Z kolei Spealler miał mniej korzystną sytuację w podrzucie- co było widać patrząc na technikę obu zawodników- większy i silniejszy Holmberg robił przez pierwsze 3 minuty wszystkie powtórzenia podrzutu znacznie szybciej i mniej technicznie. Zdawał sobie sprawę, że na toes to bar Speallera nie pobije. Do czego zmierzam- treningi CF są tak skonstruowane i tak zróżnicowane, że każdy z nas będzie miał szereg przewag przy niektórych ćwiczeniach i szereg utrudnień spowodowanych samą swoją budową morfologiczną. Nie można jednak tak, jak na przykład w trójboju siłowym, czy dwuboju olimpijskim powiedzieć, że niski i ciężki ma lepiej. Duża siła przy niskim wzroście, faktycznie daje przewagę na ćwiczeniach z ciężarem własnego ciała, w sytuacjach, gdzie długość ruchu ma znaczenie dla szybkości i efektywności wykonania ćwiczenia. I tak na przykład Spealler oprócz toes to bar pobiłby Holmberga na pewno na przykład w hand stand push-ups, w pistoletach (przysiady jednonóż) i być może w burpees, ale na pewno przegrywa z nim w ćwiczeniach, w których jego bezwzględna masa ciała powoduje, że podnosząc ten sam ciężar walczy z relatywnie większą wagą- stąd jak sądzę wynik we Fran Holmberg ma jednak lepszy. Skoki na box również byłyby dla Speallera trudniejszym wyzwaniem, bo jest o 10 cm niższy od Holmberga itd. Dlatego wynik rywalizacji w CF, jako dyscyplinie sportu jest trudniejszy do przewidzenia, co sprawia, że szczególnie, takie krótkie pojedynki, jak Open 13.4 ogląda się na prawdę ciekawie.
wtorek, 26 marca 2013
Po krótkiej przerwie back in CCR Poznań- z HSP trochę lepiej
Rozłożyłem się zdrowotnie niestety i właściwie cały tydzień w plecy. Poza tym, znowu idiotyczna sytuacja, bo półmaraton 7-go kwietnia, czyli za 12 dni licząc od dzisiaj, a ja wybiegania przyzwoitego nie zaliczyłem od listopada mniej więcej.... Wiadomo, skoro można maraton na pałę, to połówkę tym bardziej, ale kurna, nie chciał bym. Ostatecznie już sobie udowodniłem, że dam radę i teraz, fajnie byłoby przynajmniej zmieścić się w wyznaczonym limicie czasowym. Zakładam, że w 2 h powinienem się zamknąć, ale w sumie nie jestem pewien, czy mi się to uda... Trochę słabo to wychodzi, w związku z faktem, że nie za bardzo mam jak się samemu przed sobą usprawiedliwić, więc muszę zwalić to na zimę- i to jest własnie jedynie słuszne rozwiązanie. Gdyby mi ktoś powiedział w grudniu, że w połowie marca będzie -5 i śnieg, że nie będę jeszcze jeździł rowerem, to bym go wyśmiał. A tu proszę...
No, ale mniejsza z tym, do rzeczy. Dzisiejszy trening bardziej technicznie- oszczędzałem się trochę, bo prawda, zdrowie już nie to i po chorobie... :-) Ja pierd#@ę- jak bym słyszał swojego dziadka- zły bench mark ;-)
Pięć obwodów:
- kompleks sztangowy- 3 x rwanie + 2 x thurster + clean & jerk z ciężarem 50 kg;
- wahadło z talerzem 20 kg (6 długości sali);
- HSP (co serie +3 powtórzenia) 3/6/9/12/15
Generalnie kompleks sztangowy luźno- robiąc techniczne rwanie, do pełnego przysiadu (a pochwale się, że nie muszę), trzymałem równe tempo na tym ćwiczeniu (30-35 sekund w każdej rundzie) i nie miałem z tym problemu, chociaż nadgarstki przy thursterach czułem (tu też progres, bo trochę się w tygodniu bawiłem z rozciąganiem przedramion i tricepsów). Mogę odłożyć sztangę na barki, nie tracę uchwytu, choć nadgarstek trochę boli i sądzę, że przy obciążeniach 70-80 kg miałbym problem z thursterem. Nie mniej- czy jest lepiej? Jest.
Biegi wahadłowe z talerzem- czas na odpoczynek.
Hend Stand Push-ups. Cóż, jest lepiej. Nadal nie robię kipping, tylko siłowe, a zatem od trzeciej serii już oszukiwałem, bo nie schodziłem głową do podłogi, ale jest i tak wyraźnie lepiej. Pierwsza i druga seria (3 i 6 powt) pełny ruch i w jednym ciągu, pomimo, że siłowo. W trzeciej serii 5 i 4, ale już tylko pierwsza piątka pełna. Niestety dwie ostatnie serie to już dramat- wyraźny spadek siły i walka po 2-3 powtórzenia, w większości nie pełne. Ale co ciekawe- nie ćwiczę regularnym planem treningowym, jak na siłowni przez wszystkie wcześniejsze lata, więc nie szlifuje danego ruchu tydzień w tydzień, na dodatek miałem przerwę chorobową, a mimo to, jest progres. Nie wiem, czy to jakaś poprawa techniczna z mojej strony, adaptacja, czy może to formuła treningu, na którym dajesz sobie każdorazowo do pieca? Generalnie, prawie na każdym treningu robimy coś innego, a siłowo nie podupadam, pomimo, że nie robię pewnych elementów przez dwa tygodnie na przykład. Oczywiście i klatka i tricepsy i barki gdzieś tam zawsze są drugoplanowo zaangażowane, ale jednak, to nie to samo, co na przykład plan treningowy na poprawę wyniku w wyciskaniu rozpisany na 2 miesiące.... Fakt, że postępy nie są powalające, ale zaskakuje mnie sam fakt, że są, pomimo, że de facto nie robię nic konkretnie w kierunku ich poczynienia, poza tym, że trenuję.... wszystko.
Zwracam na to uwagę, bo od początku, kiedy zacząłem próbować swoich sił z treningiem crossfitowym gdzieś z tyłu głowy miałem cały czas tłukące się myśli:
- nieregularne treningi grup mięśniowych;
- zróżnicowana intensywność, ale nie w sposób wypracowany, zaplanowany, tylko często przypadkowy;
- sporo pracy nad techniką konieczne;
- dużo ćwiczeń nastawionych na dynamikę i wydolność, a mało czasu na typową siłę... itd.
Okazuje się, że pomimo wszystko, robię postępy, nawet, jeśli (popatrzmy na to realnie) nie przykładam się nadmiernie, a zwyczajnie się nie opier#@am na treningu. Ćwiczę 3 x w tygodniu i dodatkowo 2 x w tygodniu biegam, jeśli się uda. Trochę staram się w niedzielę rozciągnąć i robię króciutki trening (Tabata)- łącznie 20 minut może wszystkiego razem, a i to nie zawsze. Nic więcej... I co? No i jest lepiej, a przecież kurna nie powinno, biorąc pod uwagę metodologię treningu siłowego :-)
No, ale mniejsza z tym, do rzeczy. Dzisiejszy trening bardziej technicznie- oszczędzałem się trochę, bo prawda, zdrowie już nie to i po chorobie... :-) Ja pierd#@ę- jak bym słyszał swojego dziadka- zły bench mark ;-)
Pięć obwodów:
- kompleks sztangowy- 3 x rwanie + 2 x thurster + clean & jerk z ciężarem 50 kg;
- wahadło z talerzem 20 kg (6 długości sali);
- HSP (co serie +3 powtórzenia) 3/6/9/12/15
Generalnie kompleks sztangowy luźno- robiąc techniczne rwanie, do pełnego przysiadu (a pochwale się, że nie muszę), trzymałem równe tempo na tym ćwiczeniu (30-35 sekund w każdej rundzie) i nie miałem z tym problemu, chociaż nadgarstki przy thursterach czułem (tu też progres, bo trochę się w tygodniu bawiłem z rozciąganiem przedramion i tricepsów). Mogę odłożyć sztangę na barki, nie tracę uchwytu, choć nadgarstek trochę boli i sądzę, że przy obciążeniach 70-80 kg miałbym problem z thursterem. Nie mniej- czy jest lepiej? Jest.
Biegi wahadłowe z talerzem- czas na odpoczynek.
Hend Stand Push-ups. Cóż, jest lepiej. Nadal nie robię kipping, tylko siłowe, a zatem od trzeciej serii już oszukiwałem, bo nie schodziłem głową do podłogi, ale jest i tak wyraźnie lepiej. Pierwsza i druga seria (3 i 6 powt) pełny ruch i w jednym ciągu, pomimo, że siłowo. W trzeciej serii 5 i 4, ale już tylko pierwsza piątka pełna. Niestety dwie ostatnie serie to już dramat- wyraźny spadek siły i walka po 2-3 powtórzenia, w większości nie pełne. Ale co ciekawe- nie ćwiczę regularnym planem treningowym, jak na siłowni przez wszystkie wcześniejsze lata, więc nie szlifuje danego ruchu tydzień w tydzień, na dodatek miałem przerwę chorobową, a mimo to, jest progres. Nie wiem, czy to jakaś poprawa techniczna z mojej strony, adaptacja, czy może to formuła treningu, na którym dajesz sobie każdorazowo do pieca? Generalnie, prawie na każdym treningu robimy coś innego, a siłowo nie podupadam, pomimo, że nie robię pewnych elementów przez dwa tygodnie na przykład. Oczywiście i klatka i tricepsy i barki gdzieś tam zawsze są drugoplanowo zaangażowane, ale jednak, to nie to samo, co na przykład plan treningowy na poprawę wyniku w wyciskaniu rozpisany na 2 miesiące.... Fakt, że postępy nie są powalające, ale zaskakuje mnie sam fakt, że są, pomimo, że de facto nie robię nic konkretnie w kierunku ich poczynienia, poza tym, że trenuję.... wszystko.
Zwracam na to uwagę, bo od początku, kiedy zacząłem próbować swoich sił z treningiem crossfitowym gdzieś z tyłu głowy miałem cały czas tłukące się myśli:
- nieregularne treningi grup mięśniowych;
- zróżnicowana intensywność, ale nie w sposób wypracowany, zaplanowany, tylko często przypadkowy;
- sporo pracy nad techniką konieczne;
- dużo ćwiczeń nastawionych na dynamikę i wydolność, a mało czasu na typową siłę... itd.
Okazuje się, że pomimo wszystko, robię postępy, nawet, jeśli (popatrzmy na to realnie) nie przykładam się nadmiernie, a zwyczajnie się nie opier#@am na treningu. Ćwiczę 3 x w tygodniu i dodatkowo 2 x w tygodniu biegam, jeśli się uda. Trochę staram się w niedzielę rozciągnąć i robię króciutki trening (Tabata)- łącznie 20 minut może wszystkiego razem, a i to nie zawsze. Nic więcej... I co? No i jest lepiej, a przecież kurna nie powinno, biorąc pod uwagę metodologię treningu siłowego :-)
czwartek, 21 marca 2013
Crossfit Open 13.3- kilka spostrzeżeń ;-)
Rozłożyłem się zdrowotnie, więc nie będę miał okazji spróbować, ale i tak specjalnie nie żałuję, ponieważ dwa z trzech zaproponowanych ćwiczeń są moimi "piętami Ahillesa" (swoją drogą, ileż można mieć tych pięt... u mnie jest ich kilkanaście- stonoga normalnie).
Gwoli przypomnienia 13.3 open workout to:
12 min AMRAP (as many rounds as possible):
150 wall ball
90 double-unders
30 ring muscle-ups
Standardy wykonania tutaj. W tym konkretnym przypadku nie będzie raczej zbyt wielu rund- jeśli komuś uda się wrócić do piłki po zakończeniu muscle-up'ów to jest na prawdę turbo- zajebisty.
Przy okazji tego treningu warto wspomnieć o tym, że jest to powtórka "wejściówki" 12.4 z roku ubiegłego. Taki zabieg jest bardzo fajnym rozwiązaniem, bo podobnie, jak "girls WOD" pozwala ustalić benchmark ogólnoświatowy i porównać swój wynik z wynikiem ubiegłorocznym, a także porównać wyniki czołówki światowej z ich osiągnięciami sprzed roku. To w ogóle bardzo fajnie wychodzi przyglądanie się tego typu zestawieniom- niektórzy poprawili pewne elementy, ale na przykład pogorszyli się w innych. Ci, którzy byli murowanymi faworytami w jakiejś dziedzinie są niekiedy wyprzedzani przez osoby z "drugiego rzędu"- rywalizacja jest na prawdę ciekawa jak się w to człowiek bardziej wciągnie.
Sam trening. Wall ball- wiadomo, ćwiczenie wielostawowe, jak thurster na przykład. Wbrew pozorom osoby, które mają mocne nogi i mogą to robić bardzo dynamicznie nie zawsze muszą być tu faworytami. Dochodzi czynnik zmęczenia kończyn górnych, a na dodatek, ktoś, kto przysiada na przykład 180 kg może nie dać rady wykonać w równym, dość dynamicznym tempie 150 powtórzeń... Trzeba o tym pamiętać, że 100 kg, silny jak koń zawodnik ma zdecydowanie więcej "mięsa", które musi dotlenić i całe to mięso jest angażowane we wszystkich ruchach, więc wszędzie tam, gdzie w grę wchodzi dłuższy wysiłek, nawet przy ograniczonym obciążeniu, większa masa mięśniowa przestaje być sprzymierzeńcem.
Double-unders- zapewne wykonanie 90 zajęłoby mi koło 8-9 minut, a po wall ball'ach... nawet nie chcę o tym myśleć. Generalnie masakra i w przypadku moich umiejętności dodatkowo bolesne doznanie ;-)
Muscle-ups na kółkach- przy dobrych wiatrach, na świeżo, może udałoby mi się zrobić 1... Trzydziestu powtórzeń nie zrobiłbym aktualnie nawet na drążku, także dla mnie fiasko. O ile ktoś jest w stanie przejść pierwsze dwa ćwiczenia i zacząć muscle-upy, to z mojego punktu widzenia już niezły kozak. Nie tylko dla tego, że jest w stanie technicznie, czy siłowo to w ogóle wykonywać (choć dlatego również), ale dlatego, że wcześniejszych 240 powtórzeń w tempie, to już jest spore wyzwanie. To mógłby być taki jeden z celów treningowych na przyszły rok dla mnie- być w stanie wykonać 150 wall balls i 90 double-unders w 10 minut. Ktoś może się zdziwić, że przecież jemu to wcale nie sprawia aż takiej trudności, co ja chrzanię itd. Wiadomo- każdy ma jakieś mocniejsze i słabsze strony, ale tutaj trzeba wrócić do tego, co napisałem wyżej, wspominając wall balle. Ja nie jestem w tej chwili specjalnie wydolny, a na dodatek ważę 95 kg, więc zdecydowanie wolałbym robić pięć podejść do przysiadu 160 kg x 1, niż jedno, do przysiadu 50 kg x 100.
Jeśli chodzi o mój osobisty "favorite WOD", to jest to nadal zestaw wykonywany na czas:
body weight bench press x 30
500 m row
body weight bench press x 20
1000 m row
body weight bench press x 10
2000 m row.
Próbowałem tego zestawu zarówno z ciężarem 80 kg, jak i 85 kg, a także ze 100 kg, gdzie musiałem zmniejszyć nieco ilości powtórzeń w seriach wyciskania do 20/15/10. Nie mniej, z 90 kg jestem w stanie to zrobić i zmieścić się w 30 minutach. Benchmark, który sam sobie wyznaczyłem, to 27 minut, nie jestem pewien, czy dam radę z 90 kg, ale też dawno nie próbowałem ;-) Na wiosłach radzę sobie znacznie lepiej, tylko z wyciskaniem raczej nie ma progresu, ale kto wie. Jak znowu do tego podejdę, na pewno o tym napiszę ;-)
Gwoli przypomnienia 13.3 open workout to:
12 min AMRAP (as many rounds as possible):
150 wall ball
90 double-unders
30 ring muscle-ups
Standardy wykonania tutaj. W tym konkretnym przypadku nie będzie raczej zbyt wielu rund- jeśli komuś uda się wrócić do piłki po zakończeniu muscle-up'ów to jest na prawdę turbo- zajebisty.
Przy okazji tego treningu warto wspomnieć o tym, że jest to powtórka "wejściówki" 12.4 z roku ubiegłego. Taki zabieg jest bardzo fajnym rozwiązaniem, bo podobnie, jak "girls WOD" pozwala ustalić benchmark ogólnoświatowy i porównać swój wynik z wynikiem ubiegłorocznym, a także porównać wyniki czołówki światowej z ich osiągnięciami sprzed roku. To w ogóle bardzo fajnie wychodzi przyglądanie się tego typu zestawieniom- niektórzy poprawili pewne elementy, ale na przykład pogorszyli się w innych. Ci, którzy byli murowanymi faworytami w jakiejś dziedzinie są niekiedy wyprzedzani przez osoby z "drugiego rzędu"- rywalizacja jest na prawdę ciekawa jak się w to człowiek bardziej wciągnie.
Sam trening. Wall ball- wiadomo, ćwiczenie wielostawowe, jak thurster na przykład. Wbrew pozorom osoby, które mają mocne nogi i mogą to robić bardzo dynamicznie nie zawsze muszą być tu faworytami. Dochodzi czynnik zmęczenia kończyn górnych, a na dodatek, ktoś, kto przysiada na przykład 180 kg może nie dać rady wykonać w równym, dość dynamicznym tempie 150 powtórzeń... Trzeba o tym pamiętać, że 100 kg, silny jak koń zawodnik ma zdecydowanie więcej "mięsa", które musi dotlenić i całe to mięso jest angażowane we wszystkich ruchach, więc wszędzie tam, gdzie w grę wchodzi dłuższy wysiłek, nawet przy ograniczonym obciążeniu, większa masa mięśniowa przestaje być sprzymierzeńcem.
Double-unders- zapewne wykonanie 90 zajęłoby mi koło 8-9 minut, a po wall ball'ach... nawet nie chcę o tym myśleć. Generalnie masakra i w przypadku moich umiejętności dodatkowo bolesne doznanie ;-)
Muscle-ups na kółkach- przy dobrych wiatrach, na świeżo, może udałoby mi się zrobić 1... Trzydziestu powtórzeń nie zrobiłbym aktualnie nawet na drążku, także dla mnie fiasko. O ile ktoś jest w stanie przejść pierwsze dwa ćwiczenia i zacząć muscle-upy, to z mojego punktu widzenia już niezły kozak. Nie tylko dla tego, że jest w stanie technicznie, czy siłowo to w ogóle wykonywać (choć dlatego również), ale dlatego, że wcześniejszych 240 powtórzeń w tempie, to już jest spore wyzwanie. To mógłby być taki jeden z celów treningowych na przyszły rok dla mnie- być w stanie wykonać 150 wall balls i 90 double-unders w 10 minut. Ktoś może się zdziwić, że przecież jemu to wcale nie sprawia aż takiej trudności, co ja chrzanię itd. Wiadomo- każdy ma jakieś mocniejsze i słabsze strony, ale tutaj trzeba wrócić do tego, co napisałem wyżej, wspominając wall balle. Ja nie jestem w tej chwili specjalnie wydolny, a na dodatek ważę 95 kg, więc zdecydowanie wolałbym robić pięć podejść do przysiadu 160 kg x 1, niż jedno, do przysiadu 50 kg x 100.
Jeśli chodzi o mój osobisty "favorite WOD", to jest to nadal zestaw wykonywany na czas:
body weight bench press x 30
500 m row
body weight bench press x 20
1000 m row
body weight bench press x 10
2000 m row.
Próbowałem tego zestawu zarówno z ciężarem 80 kg, jak i 85 kg, a także ze 100 kg, gdzie musiałem zmniejszyć nieco ilości powtórzeń w seriach wyciskania do 20/15/10. Nie mniej, z 90 kg jestem w stanie to zrobić i zmieścić się w 30 minutach. Benchmark, który sam sobie wyznaczyłem, to 27 minut, nie jestem pewien, czy dam radę z 90 kg, ale też dawno nie próbowałem ;-) Na wiosłach radzę sobie znacznie lepiej, tylko z wyciskaniem raczej nie ma progresu, ale kto wie. Jak znowu do tego podejdę, na pewno o tym napiszę ;-)
wtorek, 19 marca 2013
CrossFit, triathlone i takie tam na "starość"- urodziny w CCR Poznań ;-)
Dzisiaj się postarzałem... znowu. Nie jestem w stanie tego procesu ani zatrzymać, ani tym bardziej cofnąć, ale robię co mogę, żeby go spowolnić :-) Trzydzieści sześć lat- ja pier....
Pisałem już dlaczego CF, a dlaczego triathlone? Dlatego, że to szansa sprawdzenia się... kolejna. Jeżdżę na rowerze i bardzo to lubię, ale nie startowałem dotychczas w żadnych imprezach z tym związanych. Biegam już dość dawno- niezbyt szybko, niezbyt regularnie, ale daję radę trzymać mniej więcej równy poziom i mam z tego radochę. Z pływaniem jest w sumie najsłabiej, bo pływam tylko sezonowo i przepłynięcie 1000 m w czasie 45 minut to dla mnie wyzwanie. Nie mniej, mam poczucie, że muszę coś robić wydolnościowo, coś więcej, niż CF, bo po pierwsze- łatwiej gubię wagę, po drugie poprawiam się wydatnie jeśli chodzi o długotrwałą pracę tlenową, a także poprawiam swoje możliwości pracy beztlenowej (no zgoda, ta ostatnia rzecz w niewielkim stopniu, ale zawsze) i po czwarte czuję się zwyczajnie sprawniejszy.
Zaplanowałem na ten rok następujące zabawy:
- półmaraton poznański (07.04- bieg 21 km);
- duathlon nad Maltą (12.05- 6 km biegu przełajowego; 18 km jazdy rowerem MTB i 4 km biegu przełajowego);
- dirhunter Jura Park Bałtów (18.05- bieg przełajowy z przeszkodami terenowymi- około 10-12 km)
- triathlone Środa Wlkp (czerwiec/ lipiec- nie wiem jeszcze na pewno, czy tu wystartuję- dystans olimpijski, czyli 1,5 km pływania, 40 km rower i 10 km biegu)
- triathlone Poznań (04.08- 1/4 Iron Man, czyli 950 m pływania, 45 km rower i 11 km bieg)
- dirthunter Warszawa (22.09- bieg przełajowy z przeszkodami terenowymi, około 10-12 km).
Jeśli chodzi o CF, to pomimo, że planowane są już jakieś lokalne zawody w Poznaniu, powstrzymam się jeszcze od startu, chyba, że coś we wrześniu / październiku się przytrafi... Taki udział w zawodach, pomimo, że ścigam się o "złote kalesony" i nawet nie staram się specjalnie poprawiać swoich wcześniejszych rezultatów, sprawia, że to wszystko co robię nabiera dodatkowego sensu. Poza tym, Mały Drań będzie mógł zobaczyć tatę na mecie i jest możliwość, żeby rodzinnie na przykład wyjechać na weekend przy okazji startu poza Poznaniem- zawsze to jakaś ucieczka od codzienności.
A dzisiaj, cóż... Postanowiłem na treningu ukarać się "za starość" i zrobiłem w ramach rozgrzewki 100 burpees. W tym miejscu należałoby podziękować Markowi i obu Jakubom, którzy z własnej i nieprzymuszonej woli zdecydowali, że skoro chcę to zrobić, to nie będę się męczył sam. Owszem, mam do nich trochę żal, że skończyłem ostatni :-), ale zajebiście, że zechcieli dotrzymać mi towarzystwa. Zabrało mi to równo 8 minut. Jestem przekonany, że jestem w stanie zmieścić się poniżej 7, tylko muszę trochę powalczyć z tym, żeby ustalić sobie pace i "zoptymalizować" się ruchowo. Cały problem polega na tym, że jak słyszę "burpees", od razu się buntuje jakaś mała część mnie, a jak pomyślę o wykonaniu 100, zbiera mi się na pawia, no, ale cóż...
Główna część mojego urodzinowego treningu przypadła na zabawę z przysiadami. Bardzo fajne rozwiązanie- obciążenia nie zakładaliśmy na sztangę, tylko podczepialiśmy je na łańcuchach. W ten sposób nie robi się przysiadu ze sztangą, ale z "wahadłem"- trzeba bardziej stabilizować ciało, żeby obciążenie nie miotało nami za bardzo. Co ciekawe, przy średnich obciążeniach, wydaje mi się to bezpieczniejsze dla stawów, niż zwyczajny przysiad, nie mniej, dla osób początkujących nie zalecałbym zabaw z większymi ciężarami. My podeszliśmy do tematu w sposób bardzo rozsądny (tym razem):
-zaczęliśmy z ciężarem 40 kg na 10 powtórzeń;
- co serię zwiększaliśmy wagę o 10 kg trzymając ten sam zakres powtórzeń, aż do momentu, kiedy nie jesteśmy w stanie wykonać 10 przysiadów w serii;
- następnie trzy serie 50 kg- maksymalna ilość powtórzeń, jaką uda się zrobić w jednym podejściu za każdym razem.
Pojechaliśmy tak od 40 kg do 110 kg i później ja zrobiłem już tylko dwie serie 50-tką (20 i 31 powtórzeń), natomiast Maras znowu "zmasakrował" mnie robiąc 63 powtórzenia w pierwszej serii po 110 kg, czyli o 12 więcej, niż ja w dwóch podejściach...
Pisałem już dlaczego CF, a dlaczego triathlone? Dlatego, że to szansa sprawdzenia się... kolejna. Jeżdżę na rowerze i bardzo to lubię, ale nie startowałem dotychczas w żadnych imprezach z tym związanych. Biegam już dość dawno- niezbyt szybko, niezbyt regularnie, ale daję radę trzymać mniej więcej równy poziom i mam z tego radochę. Z pływaniem jest w sumie najsłabiej, bo pływam tylko sezonowo i przepłynięcie 1000 m w czasie 45 minut to dla mnie wyzwanie. Nie mniej, mam poczucie, że muszę coś robić wydolnościowo, coś więcej, niż CF, bo po pierwsze- łatwiej gubię wagę, po drugie poprawiam się wydatnie jeśli chodzi o długotrwałą pracę tlenową, a także poprawiam swoje możliwości pracy beztlenowej (no zgoda, ta ostatnia rzecz w niewielkim stopniu, ale zawsze) i po czwarte czuję się zwyczajnie sprawniejszy.
Zaplanowałem na ten rok następujące zabawy:
- półmaraton poznański (07.04- bieg 21 km);
- duathlon nad Maltą (12.05- 6 km biegu przełajowego; 18 km jazdy rowerem MTB i 4 km biegu przełajowego);
- dirhunter Jura Park Bałtów (18.05- bieg przełajowy z przeszkodami terenowymi- około 10-12 km)
- triathlone Środa Wlkp (czerwiec/ lipiec- nie wiem jeszcze na pewno, czy tu wystartuję- dystans olimpijski, czyli 1,5 km pływania, 40 km rower i 10 km biegu)
- triathlone Poznań (04.08- 1/4 Iron Man, czyli 950 m pływania, 45 km rower i 11 km bieg)
- dirthunter Warszawa (22.09- bieg przełajowy z przeszkodami terenowymi, około 10-12 km).
Jeśli chodzi o CF, to pomimo, że planowane są już jakieś lokalne zawody w Poznaniu, powstrzymam się jeszcze od startu, chyba, że coś we wrześniu / październiku się przytrafi... Taki udział w zawodach, pomimo, że ścigam się o "złote kalesony" i nawet nie staram się specjalnie poprawiać swoich wcześniejszych rezultatów, sprawia, że to wszystko co robię nabiera dodatkowego sensu. Poza tym, Mały Drań będzie mógł zobaczyć tatę na mecie i jest możliwość, żeby rodzinnie na przykład wyjechać na weekend przy okazji startu poza Poznaniem- zawsze to jakaś ucieczka od codzienności.
A dzisiaj, cóż... Postanowiłem na treningu ukarać się "za starość" i zrobiłem w ramach rozgrzewki 100 burpees. W tym miejscu należałoby podziękować Markowi i obu Jakubom, którzy z własnej i nieprzymuszonej woli zdecydowali, że skoro chcę to zrobić, to nie będę się męczył sam. Owszem, mam do nich trochę żal, że skończyłem ostatni :-), ale zajebiście, że zechcieli dotrzymać mi towarzystwa. Zabrało mi to równo 8 minut. Jestem przekonany, że jestem w stanie zmieścić się poniżej 7, tylko muszę trochę powalczyć z tym, żeby ustalić sobie pace i "zoptymalizować" się ruchowo. Cały problem polega na tym, że jak słyszę "burpees", od razu się buntuje jakaś mała część mnie, a jak pomyślę o wykonaniu 100, zbiera mi się na pawia, no, ale cóż...
"WAHADŁO"- bardzo fajne urozmaicenie |
-zaczęliśmy z ciężarem 40 kg na 10 powtórzeń;
- co serię zwiększaliśmy wagę o 10 kg trzymając ten sam zakres powtórzeń, aż do momentu, kiedy nie jesteśmy w stanie wykonać 10 przysiadów w serii;
- następnie trzy serie 50 kg- maksymalna ilość powtórzeń, jaką uda się zrobić w jednym podejściu za każdym razem.
Pojechaliśmy tak od 40 kg do 110 kg i później ja zrobiłem już tylko dwie serie 50-tką (20 i 31 powtórzeń), natomiast Maras znowu "zmasakrował" mnie robiąc 63 powtórzenia w pierwszej serii po 110 kg, czyli o 12 więcej, niż ja w dwóch podejściach...
piątek, 15 marca 2013
Clean & Jerk z CCR Poznań oraz thurster- nowy leader na liście "I hate..."
Szczerze mówiąc miałem dziś ambicję zrobić 13.2, ale propozycja przygotowana przez Marcina wydała mi się większym wyzwaniem.... Nie pomyliłem się.
10 x clean (sam zarzut, czyli tak, jak w 13.2)
10 x HSP
10 x thurster
10 x burpee
10 x clean and jerk (pełny olimpijski podrzut)
10 x bieg wzdłuż sali (jakieś 150 - 200 m w sumie)
3 rundy z obciążeniem odpowiednio 40kg/ 50kg/ 60kg
Od dłuższego czasu nie pracuję systematycznie nad mobilnością barków i nadgarstków, której poprawą się wcześniej chwaliłem. Niestety to nie jest cecha, która nabyłem i mam, wyraźnie się znowu pogorszyłem. Skutkiem tego "thursters" były moja zmora podczas tego treningu.
Co ciekawe clean and jerk, który jest niejako rozwinięciem thurstera sprawiał mi mniej kłopotów, niż sam thurster. To zapewne kwestia dynamiki, której brakuje mi przy thursterach, a której brak przekłada sie na obciążenie nadgarstków. Robiąc same zarzuty 60 kg w ostatnim obwodzie nie stanowiło najmniejszego problemu, byłem w stanie zrobić 10 w ciągu i pomimo, że nie zarzucałem tego całkiem technicznie, a bardziej siłowo (ze względu na zmęczenie), utwierdziło mnie to w przekonaniu, że 72 kg w 13.2 nie stanowiłoby problemu, przynajmniej na początku ;-)
No dobra, ale generalnie, jakie wrażenia. Po kolei- zarzuty- już wspomniałem (luz, tu mogłem odpoczywać), HSP- ciężko, lepiej, niż wcześniej, ale nadal nie "kipping", tylko siłowe, wszystkie trzy podejścia podzielone na 4/3/3. Thursetrs- masakra, to, co nie przeszkadza przy zarzucie i czego nie czuć za bardzo przy C&J dawało mi strasznie w kość. Znowu nie mogę odłożyć sztangi na barkach, a jeśli mi się to uda, nadgarstki są tak odgięte, że bolą przy wyjściu z przysiadu i tracę uchwyt, więc albo muszę się poprawiać przed wypchnięciem sztangi nad głowę, albo trzymam cały ciężar na rękach od początku do końca. Pierwsza wersja jest bolesna, a druga cholernie męcząca- tak źle i tak nie dobrze. Burpees- jak zawsze w moim przypadku ciężko, ale przy 10 powtórzeniach i spokojnym tempie nie było źle, tez mogę stwierdzić, że odpoczywałem tutaj. C&J- 40 i 50 kg bez problemu, przy 60 kg już walczyłem, szczególnie, że thurstery z tym obciążeniem właściwie też były w moim wykonaniu C&J, bo robiłem najpierw po dwa, a potem pojedyncze. Robiąc C&J pojedynczo szło mi zdecydowanie lepiej, niż przy thursterach, pomimo, że już byłem na prawdę zmęczony.
Całość zajęła mi 42 minuty i 18 sekund. Nie ma się czy podniecać- czas raczej słaby, ale jestem zadowolony, że powalczyłem znowu z ćwiczeniem , którego nie znoszę, czyli z thursterem. Mogę śmiało powiedzieć, że w tej chwili jest to na prowadzeniu przed burpees na liście ćwiczeń, których nie znoszę :-)
10 x clean (sam zarzut, czyli tak, jak w 13.2)
10 x HSP
10 x thurster
10 x burpee
10 x clean and jerk (pełny olimpijski podrzut)
10 x bieg wzdłuż sali (jakieś 150 - 200 m w sumie)
3 rundy z obciążeniem odpowiednio 40kg/ 50kg/ 60kg
Od dłuższego czasu nie pracuję systematycznie nad mobilnością barków i nadgarstków, której poprawą się wcześniej chwaliłem. Niestety to nie jest cecha, która nabyłem i mam, wyraźnie się znowu pogorszyłem. Skutkiem tego "thursters" były moja zmora podczas tego treningu.
Co ciekawe clean and jerk, który jest niejako rozwinięciem thurstera sprawiał mi mniej kłopotów, niż sam thurster. To zapewne kwestia dynamiki, której brakuje mi przy thursterach, a której brak przekłada sie na obciążenie nadgarstków. Robiąc same zarzuty 60 kg w ostatnim obwodzie nie stanowiło najmniejszego problemu, byłem w stanie zrobić 10 w ciągu i pomimo, że nie zarzucałem tego całkiem technicznie, a bardziej siłowo (ze względu na zmęczenie), utwierdziło mnie to w przekonaniu, że 72 kg w 13.2 nie stanowiłoby problemu, przynajmniej na początku ;-)
No dobra, ale generalnie, jakie wrażenia. Po kolei- zarzuty- już wspomniałem (luz, tu mogłem odpoczywać), HSP- ciężko, lepiej, niż wcześniej, ale nadal nie "kipping", tylko siłowe, wszystkie trzy podejścia podzielone na 4/3/3. Thursetrs- masakra, to, co nie przeszkadza przy zarzucie i czego nie czuć za bardzo przy C&J dawało mi strasznie w kość. Znowu nie mogę odłożyć sztangi na barkach, a jeśli mi się to uda, nadgarstki są tak odgięte, że bolą przy wyjściu z przysiadu i tracę uchwyt, więc albo muszę się poprawiać przed wypchnięciem sztangi nad głowę, albo trzymam cały ciężar na rękach od początku do końca. Pierwsza wersja jest bolesna, a druga cholernie męcząca- tak źle i tak nie dobrze. Burpees- jak zawsze w moim przypadku ciężko, ale przy 10 powtórzeniach i spokojnym tempie nie było źle, tez mogę stwierdzić, że odpoczywałem tutaj. C&J- 40 i 50 kg bez problemu, przy 60 kg już walczyłem, szczególnie, że thurstery z tym obciążeniem właściwie też były w moim wykonaniu C&J, bo robiłem najpierw po dwa, a potem pojedyncze. Robiąc C&J pojedynczo szło mi zdecydowanie lepiej, niż przy thursterach, pomimo, że już byłem na prawdę zmęczony.
Całość zajęła mi 42 minuty i 18 sekund. Nie ma się czy podniecać- czas raczej słaby, ale jestem zadowolony, że powalczyłem znowu z ćwiczeniem , którego nie znoszę, czyli z thursterem. Mogę śmiało powiedzieć, że w tej chwili jest to na prowadzeniu przed burpees na liście ćwiczeń, których nie znoszę :-)
czwartek, 14 marca 2013
CrossFit Open 13.2- wrażenia plus kilka luźnych spostrzeżeń czwartkowych
Zacznijmy może od czwartkowych spostrzeżeń. Zaczynam odczuwać konieczność włączenia suplementacji. Trochę schudłem- widzę w lustrze, choć waga znacząco się nie zmieniła (95 kg od ponad miesiąca), ale mam poczucie, że jestem słabszy. Nie wynika to raczej z utraty masy mięśniowej, więc spodziewam się, że jest to symptom, może nie tyle przetrenowania, co niewystarczającej (czytaj wolniejszej) regeneracji. Zakładam, że jeśli teraz dorzucę sobie jazdę na rowerze i pływanie, to na pewno nie będzie lepiej. Ponieważ jakieś 6-7 lat temu przestałem interesować się rynkiem suplementów, w związku z faktem, że zacząłem znacznie mniej ćwiczyć, wypadłem z obiegu. Dlatego postaram się zrobić krótką analizę pod swoim kątem i podzielę się swoimi doświadczeniami w tym zakresie.
Poza tym, dzisiaj po raz kolejny zaskoczyła mnie administracja mojego budynku. Gdyby ktoś zastanawiał się, jak zdefiniować "rześki poranek", to może to brzmieć na przykład tak:
"Kiedy wracasz po porannym treningu do domu, na dworze jest -10 stopni, jesteś spocony, zmęczony i nieco zmarznięty, marzysz o śniadaniu i prysznicu, a następnie odkrywasz, że woda w kranie niezależnie od ustawienia ma 7 stopni... wtedy jest "rześki poranek".
Przejdźmy teraz do wrażeń z ogłoszenia treningu 13.2 i walki Annie Thorsidottir z Lindsey Valenzuela. Mi osobiście ten trening przypada do gustu nieco bardziej, niż poprzedni. W poprzednim ilość burpees była z mojego punktu widzenia przytłaczająca, natomiast tutaj- czas. Jak tylko usłyszałem Castro podającego dane dotyczące WODu, wiedziałem, że to rzeźnia. 10 minut pracy na pełnych obrotach- ciężary umiarkowane, a nawet można by rzec małe patrząc na możliwości zawodników z czołówki, ale AMRAP ustawiony na 10 minut.... Wydolnościowa rzeźnia- nie będzie czasu na to, żeby próbować ustawić sobie jakiś "pace", po prostu trzeba zapier#@lać na maksa przez cały czas. Detale odegrają ogromną rolę- tempo skoków na boks, rzucanie sztangi pomiędzy ćwiczeniami- to wszystko ma znaczenie. Dzisiaj robiłem akurat 80 box jumps na zakończenie treningu- to mnie nie przeraża, ale w połączeniu z wyciskaniem i martwymi ciągami... W tak krótkim czasie byłbym w stanie się zmusić do wysiłku przez pierwszych 5-6 minut, a potem pewnie walczyłbym, żeby nie umrzeć i nie przestać :-) Zobaczymy, może będzie okazja spróbować, na przykład jutro :-) Niestety moja wytrzymałość siłowa i wydolność pozostawiają wiele do życzenia.- nawet, jeśli jestem w stanie stosunkowo dużo, czy szybko podnieść, to w krótkim okresie czasu raczej- słabnę błyskawicznie i zaczyna brakować mi tlenu.
Na koniec podsumowania wywodów o wydolności jeszcze ciekawostka- jedna z najlepszych walk w sportach uderzanych, jakie kiedykolwiek widziałem. Umiarkowana defensywa, za to przez cały czas ostra wymiana, siła, dynamika, tempo... Ci goście na prawdę się nie lubią- przynajmniej takie odnoszę wrażenie.
Poza tym, dzisiaj po raz kolejny zaskoczyła mnie administracja mojego budynku. Gdyby ktoś zastanawiał się, jak zdefiniować "rześki poranek", to może to brzmieć na przykład tak:
"Kiedy wracasz po porannym treningu do domu, na dworze jest -10 stopni, jesteś spocony, zmęczony i nieco zmarznięty, marzysz o śniadaniu i prysznicu, a następnie odkrywasz, że woda w kranie niezależnie od ustawienia ma 7 stopni... wtedy jest "rześki poranek".
Przejdźmy teraz do wrażeń z ogłoszenia treningu 13.2 i walki Annie Thorsidottir z Lindsey Valenzuela. Mi osobiście ten trening przypada do gustu nieco bardziej, niż poprzedni. W poprzednim ilość burpees była z mojego punktu widzenia przytłaczająca, natomiast tutaj- czas. Jak tylko usłyszałem Castro podającego dane dotyczące WODu, wiedziałem, że to rzeźnia. 10 minut pracy na pełnych obrotach- ciężary umiarkowane, a nawet można by rzec małe patrząc na możliwości zawodników z czołówki, ale AMRAP ustawiony na 10 minut.... Wydolnościowa rzeźnia- nie będzie czasu na to, żeby próbować ustawić sobie jakiś "pace", po prostu trzeba zapier#@lać na maksa przez cały czas. Detale odegrają ogromną rolę- tempo skoków na boks, rzucanie sztangi pomiędzy ćwiczeniami- to wszystko ma znaczenie. Dzisiaj robiłem akurat 80 box jumps na zakończenie treningu- to mnie nie przeraża, ale w połączeniu z wyciskaniem i martwymi ciągami... W tak krótkim czasie byłbym w stanie się zmusić do wysiłku przez pierwszych 5-6 minut, a potem pewnie walczyłbym, żeby nie umrzeć i nie przestać :-) Zobaczymy, może będzie okazja spróbować, na przykład jutro :-) Niestety moja wytrzymałość siłowa i wydolność pozostawiają wiele do życzenia.- nawet, jeśli jestem w stanie stosunkowo dużo, czy szybko podnieść, to w krótkim okresie czasu raczej- słabnę błyskawicznie i zaczyna brakować mi tlenu.
Na koniec podsumowania wywodów o wydolności jeszcze ciekawostka- jedna z najlepszych walk w sportach uderzanych, jakie kiedykolwiek widziałem. Umiarkowana defensywa, za to przez cały czas ostra wymiana, siła, dynamika, tempo... Ci goście na prawdę się nie lubią- przynajmniej takie odnoszę wrażenie.
środa, 13 marca 2013
Push press- może tu leży kłopot z HSP, jestem za słaby!
Po wczorajszym WODzie dostaliśmy jeszcze jedno zadanie- 80 x push press z połową wagi ciała. W moim przypadku to 47,5 kg. Początkowo chciałem podchodzić 8 x 10 powtórzeń, ale już w pierwszej serii stwierdziłem, że to nie jest dobry pomysł, bo na pewno koło 4-5 serii zrobi mi się za ciężko i będę musiał zwolnić albo dzielić na jeszcze krótsze podejścia. W związku z tym poszedłem na 10 x 8 powtórzeń. Okazało się, że to słuszna decyzja. Pierwszych 6 serii gładko, ale kolejne 4 były już wyzwaniem (4 ruchy normalnie i 4 wymęczone). Kurcze, kiedyś zrobiłbym to w zestawie 8x10 wyciskania z za karku siedząc, bez żadnego wybijania z nóg, pewnie jeszcze z hantlami.... Cóż, starość...
Gówno! Veto! Nie wyrażam zgody! Nosz kurna poprawię to i to już niebawem.
Na potwierdzenie swojej determinacji zamieszczam zdjęcie mojego miejsca kaźni, czyli zakamarka w hali garażowej mojego bloku, w którym katuję double unders i HSP ku uciesze ochroniarzy...
Gówno! Veto! Nie wyrażam zgody! Nosz kurna poprawię to i to już niebawem.
Na potwierdzenie swojej determinacji zamieszczam zdjęcie mojego miejsca kaźni, czyli zakamarka w hali garażowej mojego bloku, w którym katuję double unders i HSP ku uciesze ochroniarzy...
Skakanka, tektura i jarzeniówka |
wtorek, 12 marca 2013
Opaski kompresyjne, a CrossFit- moje spostrzeżenia
Jakiś czas temu pisałem o swoich pierwszych doświadczeniach z odzieżą kompresyjną. Stwierdziłem wtedy, że sprawdzę jak się tego typu sprzęt sprawdza w treningu Cross Fit i sprawdziłem.
Zanim przejdę do wniosków, kilka informacji, bo być może nie każdy wie, po co w ogóle stosuje się kompresję.
Ujmując temat w skrócie, bo po co nam wiedza stricte naukowa, cała rzecz tyczy się odprowadzania metabolitów oraz ciśnienia wewnątrz tkankowego. Żyły kończyn dolnych stanowią dwa powiązane ze sobą układy- powierzchniowy i głęboki. Przepływ w układzie żylnym przebiega od skóry wgłąb i od stóp do góry. Krew tłoczona jest zatem z jednej strony przez siłę mięśni (pompa wytwarzana z tyłu) i siły działające z przodu z powodu ciśnienia ujemnego wytwarzanego w klatce przez serce. Zaburzenia funkcjonowania tego układu leżą u podstaw między innymi występowania żylaków. Ćwiczenia angażujące dolne kończyny wpływają na funkcjonowanie tego układu bardzo pozytywnie. Nie mniej, schorzenia układu żylnego mają bardzo często charakter genetyczny, więc wpływ na ich wystąpienie mamy umiarkowany. Wszelkie zaburzenia funkcjonowania tego układu mają bezpośredni wpływ na efekty, jakie uzyskujemy w treningu.
Kompresja działa w ten sposób, że poprzez ucisk zwiększana jest prędkość przepływu żylnego. Zmniejszenie średnicy żył powoduje zwiększenie pompy mięśniowej mięśni łydek i ogranicza przez to zastój żylny i zapobiega obrzękom kończyn. Następuje zmniejszenie gromadzenia płynów tkankowych i ich zwiększona wchłanialność i dodatkowo aktywowane jest mikrokrążenie. Mięśnie są zatem w rezultacie lepiej dotlenione, lepiej ukrwione, lepiej odżywione, sprawniej odprowadzane są także produkty przemiany materii.
Wiedząc to wszystko, jak można określić skuteczność tego typu elementów w treningu Cross Fit? No można, biorąc pod uwagę specyfikę wykonywanej pracy. Jeśli zauważymy występowanie tego typu problemów, jak wspomniane powyżej, zastosowanie opasek okresowo, by zmniejszyć dolegliwości i nie odpuszczać treningów ma sens. Nie mniej, będzie to bardziej odczuwalne przy ćwiczeniach o charakterze wydolnościowym, jak jazda na rowerze, czy bieganie. Nie sądzę, żeby miało to szczególne znaczenie, przy ćwiczeniach elementów typowo siłowych lub gimnastycznych. Reasumując, jeśli nie masz kłopotów z puchnącymi nogami, nie biegasz regularnie długich dystansów i nie jeździsz dużo rowerem, lepie zainwestuj w zwykłe długie skarpety, które uchronią golenie przed otarciami w wyniku walki ze sztangą, czy liną ;-) Będzie to znacznie lepiej wydany pieniądz, niż opaski kompresyjne, na łydki, czy uda.
Poniżej przykład całkowicie niezwiązanego z odzieżą kompresyjną filmu, nie mniej pokazuje on dlaczego warto mieć ochronę na golenie przy ciężkich martwych ciągach- 3 x 160kg na zakończenie jednego z treningów w CCR POZNAŃ. Gdybym miał odkryte golenie, podnosiłbym sztangę zabierając po drodze naskórek- nie polecam ;-)
Zanim przejdę do wniosków, kilka informacji, bo być może nie każdy wie, po co w ogóle stosuje się kompresję.
Ujmując temat w skrócie, bo po co nam wiedza stricte naukowa, cała rzecz tyczy się odprowadzania metabolitów oraz ciśnienia wewnątrz tkankowego. Żyły kończyn dolnych stanowią dwa powiązane ze sobą układy- powierzchniowy i głęboki. Przepływ w układzie żylnym przebiega od skóry wgłąb i od stóp do góry. Krew tłoczona jest zatem z jednej strony przez siłę mięśni (pompa wytwarzana z tyłu) i siły działające z przodu z powodu ciśnienia ujemnego wytwarzanego w klatce przez serce. Zaburzenia funkcjonowania tego układu leżą u podstaw między innymi występowania żylaków. Ćwiczenia angażujące dolne kończyny wpływają na funkcjonowanie tego układu bardzo pozytywnie. Nie mniej, schorzenia układu żylnego mają bardzo często charakter genetyczny, więc wpływ na ich wystąpienie mamy umiarkowany. Wszelkie zaburzenia funkcjonowania tego układu mają bezpośredni wpływ na efekty, jakie uzyskujemy w treningu.
Kompresja działa w ten sposób, że poprzez ucisk zwiększana jest prędkość przepływu żylnego. Zmniejszenie średnicy żył powoduje zwiększenie pompy mięśniowej mięśni łydek i ogranicza przez to zastój żylny i zapobiega obrzękom kończyn. Następuje zmniejszenie gromadzenia płynów tkankowych i ich zwiększona wchłanialność i dodatkowo aktywowane jest mikrokrążenie. Mięśnie są zatem w rezultacie lepiej dotlenione, lepiej ukrwione, lepiej odżywione, sprawniej odprowadzane są także produkty przemiany materii.
Wiedząc to wszystko, jak można określić skuteczność tego typu elementów w treningu Cross Fit? No można, biorąc pod uwagę specyfikę wykonywanej pracy. Jeśli zauważymy występowanie tego typu problemów, jak wspomniane powyżej, zastosowanie opasek okresowo, by zmniejszyć dolegliwości i nie odpuszczać treningów ma sens. Nie mniej, będzie to bardziej odczuwalne przy ćwiczeniach o charakterze wydolnościowym, jak jazda na rowerze, czy bieganie. Nie sądzę, żeby miało to szczególne znaczenie, przy ćwiczeniach elementów typowo siłowych lub gimnastycznych. Reasumując, jeśli nie masz kłopotów z puchnącymi nogami, nie biegasz regularnie długich dystansów i nie jeździsz dużo rowerem, lepie zainwestuj w zwykłe długie skarpety, które uchronią golenie przed otarciami w wyniku walki ze sztangą, czy liną ;-) Będzie to znacznie lepiej wydany pieniądz, niż opaski kompresyjne, na łydki, czy uda.
Poniżej przykład całkowicie niezwiązanego z odzieżą kompresyjną filmu, nie mniej pokazuje on dlaczego warto mieć ochronę na golenie przy ciężkich martwych ciągach- 3 x 160kg na zakończenie jednego z treningów w CCR POZNAŃ. Gdybym miał odkryte golenie, podnosiłbym sztangę zabierając po drodze naskórek- nie polecam ;-)
poniedziałek, 11 marca 2013
Niedziela z Hand Stand Pushups
Tak, jak pisałem wcześniej- jeśli nie dopisze pogoda, z progresją w Muscle Up nie zawalczę, ale spróbuję nauczyć się robić HSP według porad zawartych tutaj.
I jak powiedział, tak zrobił. W związku z tym, że Mały Drań już spał, a na dworze padał śnieg, zdecydowałem, że zejdę do garażu. Wziąłem skakankę, skoczyłem 500 singli na rozgrzewkę i znalazłem sobie odpowiednie miejsce w boksie tuż obok swojego. Tak się składa, że od dłuższego czasu jest pusty. Brudno, podłoga trochę śmierdzi jakimś smarem, ale zaopatrzyłem się w spory kawał tektury, żeby nie "unorać się" nadmiernie.
No więc po pierwsze okazało się, że mam kłopot ze staniem na głowie- to znaczy trafiają do mnie te uwagi, że lepiej jest opierać się na czubku głowy zamiast na czole, bo to zmniejsza napięcie karku i obręczy barkowej. Niestety musiałem chwilkę popracować nad tym, żeby wyczuć sobie tą drobną na pozór zmianę. Myślę, że panowie z ochrony przeglądając monitoring z garażu będą mieli ubaw. W każdym razie przejście ze stania na głowie do podporu przodem z wypchnięciem ramion nie stanowi problemu. Dopiero skrócenie dystansu rąk od ściany sprawiło pewną różnicę. Po pierwsze mam trochę kłopot z wyłapaniem momentu, w którym optymalnie się wypchnąć ramionami i nadal jest to bardzo siłowe z mojej strony, po drugie musiałbym się nagrać, ale mam wrażenie, że kiedy zaczynam opuszczać stopy, żeby wytrącić się z równowagi nie wypycham się później w górę, tylko pod kątem w stronę ściany.
Efekt tego jest taki, że próbując skrócić dystans i podejść pod samą ścianę, to mi już zupełnie nie wychodzi, ani nie mogę dobrze stanąć na głowie, ani się potem wypchnąć, bo najpierw sięgam nogami ściany, a dopiero potem prostuję ramiona... No nie całkiem o to mi chodziło. W sensie miałem większe ambicję- sądziłem że w 20-30 minut się tego nauczę- niestety wygląda na to, że nie. Poza tym od stania na czubku głowy tylko opierając się o karton położony na betonie dzisiaj boleśnie odczuwam skutki wczorajszych ćwiczeń. Niby miałem jeszcze kaptur na głowie, ale jakoś nie zmieniło to nadzwyczajnie sytuacji. Muszę pomyśleć o jakiejś piance, bo komfort w nauce ćwiczenia, szczególnie takiego, które nie wychodzi stanowi istotny czynnik wpływający na motywację do dalszej pracy.
Reasumując- Kipping Hand Stand Pushups, na razie jeszcze nieopanowane, za to wróciłem do niedzielnych sesji z Tabatą. Zrobiłem pompki w ten sposób i poszło także dość średnio- 24/23/20/20/17/14/12/12, ale tym razem po pierwsze prawidłowa ilość serii, po drugie, zrobiłem więcej, niż ostatnio. Do końca kwietnia chciałbym dojść do pułapu, w którym kończę nie schodząc poniżej 15 powtórzeń. Taki jest plan.
I jak powiedział, tak zrobił. W związku z tym, że Mały Drań już spał, a na dworze padał śnieg, zdecydowałem, że zejdę do garażu. Wziąłem skakankę, skoczyłem 500 singli na rozgrzewkę i znalazłem sobie odpowiednie miejsce w boksie tuż obok swojego. Tak się składa, że od dłuższego czasu jest pusty. Brudno, podłoga trochę śmierdzi jakimś smarem, ale zaopatrzyłem się w spory kawał tektury, żeby nie "unorać się" nadmiernie.
No więc po pierwsze okazało się, że mam kłopot ze staniem na głowie- to znaczy trafiają do mnie te uwagi, że lepiej jest opierać się na czubku głowy zamiast na czole, bo to zmniejsza napięcie karku i obręczy barkowej. Niestety musiałem chwilkę popracować nad tym, żeby wyczuć sobie tą drobną na pozór zmianę. Myślę, że panowie z ochrony przeglądając monitoring z garażu będą mieli ubaw. W każdym razie przejście ze stania na głowie do podporu przodem z wypchnięciem ramion nie stanowi problemu. Dopiero skrócenie dystansu rąk od ściany sprawiło pewną różnicę. Po pierwsze mam trochę kłopot z wyłapaniem momentu, w którym optymalnie się wypchnąć ramionami i nadal jest to bardzo siłowe z mojej strony, po drugie musiałbym się nagrać, ale mam wrażenie, że kiedy zaczynam opuszczać stopy, żeby wytrącić się z równowagi nie wypycham się później w górę, tylko pod kątem w stronę ściany.
Efekt tego jest taki, że próbując skrócić dystans i podejść pod samą ścianę, to mi już zupełnie nie wychodzi, ani nie mogę dobrze stanąć na głowie, ani się potem wypchnąć, bo najpierw sięgam nogami ściany, a dopiero potem prostuję ramiona... No nie całkiem o to mi chodziło. W sensie miałem większe ambicję- sądziłem że w 20-30 minut się tego nauczę- niestety wygląda na to, że nie. Poza tym od stania na czubku głowy tylko opierając się o karton położony na betonie dzisiaj boleśnie odczuwam skutki wczorajszych ćwiczeń. Niby miałem jeszcze kaptur na głowie, ale jakoś nie zmieniło to nadzwyczajnie sytuacji. Muszę pomyśleć o jakiejś piance, bo komfort w nauce ćwiczenia, szczególnie takiego, które nie wychodzi stanowi istotny czynnik wpływający na motywację do dalszej pracy.
Reasumując- Kipping Hand Stand Pushups, na razie jeszcze nieopanowane, za to wróciłem do niedzielnych sesji z Tabatą. Zrobiłem pompki w ten sposób i poszło także dość średnio- 24/23/20/20/17/14/12/12, ale tym razem po pierwsze prawidłowa ilość serii, po drugie, zrobiłem więcej, niż ostatnio. Do końca kwietnia chciałbym dojść do pułapu, w którym kończę nie schodząc poniżej 15 powtórzeń. Taki jest plan.
piątek, 8 marca 2013
Piątkowa technika (snatch ballance) i refleksja na temat treningu "open" 13.1
Dzisiaj trening techniczny- bez większych obciążeń i bez zarżnięcia kondycyjnego. Praca nad techniką rwania. Ale końcowe ćwiczenie ustawiło mnie w szeregu jeśli chodzi o swoje wyobrażenia dotyczące formy czołowych zawodników CF na świecie.
Snatch ballance- zajebiste ćwiczenie, jeśli chodzi o umiejętność "wskakiwania" pod sztangę. Polega na wykonaniu rwania wskakując na dwa boksy. To wymusza wskoczenie pod sztangę od razu do głębokiego przysiadu. Z rurką PCV łatwizna, ale kiedy już zamieniliśmy ją na gryf, nagle zrobiło się dziwnie mało stabilnie. Ale w sumie bardzo fajnie- pozycja wymusza wejście od razu w głęboki przysiad, z czym mam nadal kłopoty. To znaczy wykonując zwykłe rwanie nie mam problemu z tym, żeby w ogóle zejść w dół, ale zamiast robić to płynnie, czyli po szrugsie wskoczyć w dół do głębokiego przysiadu i zablokować ramiona ze sztangą, wchodzą w półprzysiad, stabilizuję sztangę i dopiero sobie siadam w dół, po czym wracam. Niestety to znacznie utrudnia sprawę i robiąc rwanie w długich seriach jest to poważna przeszkoda. Szczególnie, kiedy wejdzie się na większe obciążenia, bo wstać z 80 kg nad głową się nie uda, jeśli nie wejdę od razu głęboko. W półprzysiadzie raczej nie uda mi się takiej wagi ustabilizować, zejść z nią w dół do końca i wstać. Tutaj zabawa ze "snatch ballance" może naprawdę pomóc przełamać się samemu psychicznie (ja na przykład tego potrzebowałem). Widzę jeszcze jedną receptę na to, by się poprawić technicznie- muszę robić sporo rwania z małym obciążeniem od razu do głębokiego przysiadu, tak, żeby wyrobić sobie nawyk. Tak, żeby nie musieć walczyć z obciążeniem, jako takim, a skupić się na technice, przy czym to musi być odrobinę trudniejsze, niże sam gryf, czy PCV, bo jednak muszę czuć konieczność stabilizacji sztangi. Poza tym, mam tendencję do robienie "dipa" przez ugięcie kolan w przód, zamiast na boki. To też sprawia, że przenoszę ciężar bardziej na palce czasami i trudniej po wylądowaniu w przysiadzie utrzymać sztangę- wstając powoduję, że ucieka do przodu.
Na koniec zrobiliśmy "power snatch" z progresją przeplatany pięcioma burpees i pięcioma sit ups'ami z talerzem 20 kg nad głową. 10 rwań/ pięć burpees/ pięć przysiadów itd. Zaczęliśmy od 30 kg i doszliśmy do 55 kg. Tu pojawia się moja refleksja na temat pierwszego treningu wstępnego OPEN. Otóż wygląda on następująco- burpees na zmianę z rwaniem. w rwaniu jest progresja ciężaru, a w burpees schodzi się w dół z ilością. Limit czasu to 17 minut.
40 Burpees
75 pound Snatch, 30 reps (34kg m/ 20,5kg k)
30 Burpees
135 pound Snatch, 30 reps (62kg m/ 34kg k)
20 Burpees
165 pound Snatch, 30 reps (75kg m/ 45,5kg k)
10 burpees
210 pound Snatch, as many reps as possible (95,5kg m/ 54,5kg k)
Ja miałem okazję zrobić dzisiaj podejścia tylko po 10 powtórzeń i tylko po 5 burpees w przerwach do damskiego zestawu ciężarów (mniej więcej, bo u nas było 30/40/50/55 kg) i mogę z całą pewnością stwierdzić, że gdybym miał robić same rwania tymi obciążeniami (po 30 powtórzeń), byłbym zarżnięty, a co dopiero, gdybym miał jeszcze w przerwach schodzić z 40 do 10 burpees... MASAKRA. Mówię cały czas o ciężarach zaplanowanych dla kobiet, bo sądzę, że 30 rwań z ciężarem 62 kg zabrałoby mi cały limit czasu :-)
Julie Foucher zrobiła 195 powtórzeń, a Dan Bailey i Scott Panchik odpowiednio 190 i 194. Nadmienić należy, że Bailey (który był teoretycznie faworytem ze względu na fakt, że na poprzednich CFG był jednym z nielicznych, którzy robili rwania powyżej 100 kg) nie zdążył ani razu wyrwać 95 kg, a Panchik zrobił 4 powtórzenia. To samo w sobie pokazuje na ile trudny jest to trening.
Snatch ballance- zajebiste ćwiczenie, jeśli chodzi o umiejętność "wskakiwania" pod sztangę. Polega na wykonaniu rwania wskakując na dwa boksy. To wymusza wskoczenie pod sztangę od razu do głębokiego przysiadu. Z rurką PCV łatwizna, ale kiedy już zamieniliśmy ją na gryf, nagle zrobiło się dziwnie mało stabilnie. Ale w sumie bardzo fajnie- pozycja wymusza wejście od razu w głęboki przysiad, z czym mam nadal kłopoty. To znaczy wykonując zwykłe rwanie nie mam problemu z tym, żeby w ogóle zejść w dół, ale zamiast robić to płynnie, czyli po szrugsie wskoczyć w dół do głębokiego przysiadu i zablokować ramiona ze sztangą, wchodzą w półprzysiad, stabilizuję sztangę i dopiero sobie siadam w dół, po czym wracam. Niestety to znacznie utrudnia sprawę i robiąc rwanie w długich seriach jest to poważna przeszkoda. Szczególnie, kiedy wejdzie się na większe obciążenia, bo wstać z 80 kg nad głową się nie uda, jeśli nie wejdę od razu głęboko. W półprzysiadzie raczej nie uda mi się takiej wagi ustabilizować, zejść z nią w dół do końca i wstać. Tutaj zabawa ze "snatch ballance" może naprawdę pomóc przełamać się samemu psychicznie (ja na przykład tego potrzebowałem). Widzę jeszcze jedną receptę na to, by się poprawić technicznie- muszę robić sporo rwania z małym obciążeniem od razu do głębokiego przysiadu, tak, żeby wyrobić sobie nawyk. Tak, żeby nie musieć walczyć z obciążeniem, jako takim, a skupić się na technice, przy czym to musi być odrobinę trudniejsze, niże sam gryf, czy PCV, bo jednak muszę czuć konieczność stabilizacji sztangi. Poza tym, mam tendencję do robienie "dipa" przez ugięcie kolan w przód, zamiast na boki. To też sprawia, że przenoszę ciężar bardziej na palce czasami i trudniej po wylądowaniu w przysiadzie utrzymać sztangę- wstając powoduję, że ucieka do przodu.
Na koniec zrobiliśmy "power snatch" z progresją przeplatany pięcioma burpees i pięcioma sit ups'ami z talerzem 20 kg nad głową. 10 rwań/ pięć burpees/ pięć przysiadów itd. Zaczęliśmy od 30 kg i doszliśmy do 55 kg. Tu pojawia się moja refleksja na temat pierwszego treningu wstępnego OPEN. Otóż wygląda on następująco- burpees na zmianę z rwaniem. w rwaniu jest progresja ciężaru, a w burpees schodzi się w dół z ilością. Limit czasu to 17 minut.
40 Burpees
75 pound Snatch, 30 reps (34kg m/ 20,5kg k)
30 Burpees
135 pound Snatch, 30 reps (62kg m/ 34kg k)
20 Burpees
165 pound Snatch, 30 reps (75kg m/ 45,5kg k)
10 burpees
210 pound Snatch, as many reps as possible (95,5kg m/ 54,5kg k)
Ja miałem okazję zrobić dzisiaj podejścia tylko po 10 powtórzeń i tylko po 5 burpees w przerwach do damskiego zestawu ciężarów (mniej więcej, bo u nas było 30/40/50/55 kg) i mogę z całą pewnością stwierdzić, że gdybym miał robić same rwania tymi obciążeniami (po 30 powtórzeń), byłbym zarżnięty, a co dopiero, gdybym miał jeszcze w przerwach schodzić z 40 do 10 burpees... MASAKRA. Mówię cały czas o ciężarach zaplanowanych dla kobiet, bo sądzę, że 30 rwań z ciężarem 62 kg zabrałoby mi cały limit czasu :-)
Julie Foucher zrobiła 195 powtórzeń, a Dan Bailey i Scott Panchik odpowiednio 190 i 194. Nadmienić należy, że Bailey (który był teoretycznie faworytem ze względu na fakt, że na poprzednich CFG był jednym z nielicznych, którzy robili rwania powyżej 100 kg) nie zdążył ani razu wyrwać 95 kg, a Panchik zrobił 4 powtórzenia. To samo w sobie pokazuje na ile trudny jest to trening.
I na sam koniec jeszcze jedna refleksja. Wpadło mi w oczy kilka godzin temu zestawienie dotyczące aktualnego mistrza- Richa Froninga. To są jego wyniki i porównanie parametrów pomiędzy zawodami w 2010 i 2012 roku. Trzeba wspomnieć, że w 2010 był drugi, a w w 2011 i 2012 wygrał zawody. Dla ułatwienia dopisałem przeliczenie na system metryczny w nawiasach.
Rich Froning – 2010 | Rich Froning – 2012 | Increase |
Height 5’8″ (174cm) | Height 5’10″ (180cm) | 2.9% (?!) |
Weight 185 lb. (84,5 kg) | Weight 195 lb. (88,6 kg) | 5.4% |
Fran 2:30 | Fran 2:17 | 8.6% |
Grace 2:10 | Grace 1:20 | 38.5% |
Fight Gone Bad 375 | Fight Gone Bad 504 | 34.4% |
Clean & Jerk 255 lb. (116 kg) | Clean & Jerk 325 lb. (148 kg) | 27.4% |
Snatch 200 lb. (91 kg) | Snatch 270 lb. (123 kg) | 35% |
Deadlift 455 lb. (207 kg) | Deadlift 525 lb. (239 kg) | 15.4% |
Back Squat 365 lb. (166kg) | Back Squat 425 lb. (193 kg) | 16.4% |
Wspomnę jeszcze tylko, że Rich całkiem niedawno poprawił swój PR w rwaniu na 300 lb, czyli niespełna 140 kg. Wniosek stąd, że nadal się chłopak rozwija (a nawet rośnie :-)) i gdyby konkurował ze sobą sprzed dwóch lat, zdeklasowałby sam siebie :-) To dotyczy najprawdopodobniej wszystkich w czołówce, także świadczy to o tym, że ten sport będzie się jeszcze rozwijał i mam nadzieję, że te wyniki, które on osiągał w 2010 roku są jeszcze choćby częściowo w moim zasięgu... Chcę tak myśleć w każdym razie ;-)
środa, 6 marca 2013
Nierówna walka z Bar Muscle Up
Jakiś czas temu pogodziłem się z myślą, że do muscle up'a a kółkach muszę jeszcze "dorosnąć" (czytaj: albo nabrać siły, albo schudnąć, a najprawdopodobniej jedno i drugie). Nie mogłem się natomiast pogodzić z faktem, że nie robię M-Up'a na drążku, a przecież siłowo choćby powinienem. Nie robiłem, bo nie miałem gdzie prawdę mówiąc, choć w ubiegłym roku próbowałem kilka razy i mi nie szło, ale nie szło mi też wtedy kipping, które może nadal nie jest moją mocną stroną, ale przynajmniej potrafię to jakoś tam skoordynować przez kilka powtórzeń.
Ostatnio miałem okazję znaleźć drążek, który pozwala mi rozpocząć z pozycji stojąc na palcach i w tych warunkach używając tzw "false grip" (czyli opierając ciężar na nadgarstkach ustawionych, tak, jak do chwytu kółek gimnastycznych) wymęczyłem trzy pod rząd, z tym, że drugi i trzeci trochę "gramoląc" się na drążek- najpierw lewa strona, potem prawa. Ani to siłowe, ani techniczne rozwiązanie. Taka "metoda rozpaczliwa", żeby móc powiedzieć, że zrobię. No niby zrobię- nawet się pochwaliłem na treningu, ale żebym był zadowolony to nie powiem. Postanowiłem sięgnąć po porady profesjonalisty:
Okazało się, że daję radę z "chest to bar", o którym mówi w 1:30, ale mam kłopot z dociągnięciem bioder do drążka- wspomina o tym na końcu.
Teraz czeka mnie zatem wdrożenie elementu z drugiej części filmu:
i jeśli tylko jakoś mi to wyjdzie, będę się starał połączyć wszystko w całość.
Spróbuję w najbliższy weekend i dam znać, jak poszło. Mam pewne obawy, bo drążki, na których ćwiczę są w lesie, a w weekend ma znowu spaść temperatura, także jeśli będzie -7, to tego nie zrealizuję... No, ale nic, podobno "co się odwlecze, to nie uciecze" i tego się trzymajmy. Jak będzie minus, będę walczył w domu z HSP ;-) A propos HSP- dodałem filmy z progresją do postu o tym ćwiczeniu tak, że jest kompendium wiedzy w jednym miejscu.
Ostatnio miałem okazję znaleźć drążek, który pozwala mi rozpocząć z pozycji stojąc na palcach i w tych warunkach używając tzw "false grip" (czyli opierając ciężar na nadgarstkach ustawionych, tak, jak do chwytu kółek gimnastycznych) wymęczyłem trzy pod rząd, z tym, że drugi i trzeci trochę "gramoląc" się na drążek- najpierw lewa strona, potem prawa. Ani to siłowe, ani techniczne rozwiązanie. Taka "metoda rozpaczliwa", żeby móc powiedzieć, że zrobię. No niby zrobię- nawet się pochwaliłem na treningu, ale żebym był zadowolony to nie powiem. Postanowiłem sięgnąć po porady profesjonalisty:
Okazało się, że daję radę z "chest to bar", o którym mówi w 1:30, ale mam kłopot z dociągnięciem bioder do drążka- wspomina o tym na końcu.
Teraz czeka mnie zatem wdrożenie elementu z drugiej części filmu:
i jeśli tylko jakoś mi to wyjdzie, będę się starał połączyć wszystko w całość.
Spróbuję w najbliższy weekend i dam znać, jak poszło. Mam pewne obawy, bo drążki, na których ćwiczę są w lesie, a w weekend ma znowu spaść temperatura, także jeśli będzie -7, to tego nie zrealizuję... No, ale nic, podobno "co się odwlecze, to nie uciecze" i tego się trzymajmy. Jak będzie minus, będę walczył w domu z HSP ;-) A propos HSP- dodałem filmy z progresją do postu o tym ćwiczeniu tak, że jest kompendium wiedzy w jednym miejscu.
wtorek, 5 marca 2013
Zakwaszenie po treningu Cross Fit
Tak mnie dzisiaj natchnęło, bo niebawem mam do zaliczenia kolejny półmaraton, a niedawno słyszałem narzekania na zakwasy po treningu. Nie chodzi o czepianie się, ale wiele osób zwyczajnie tego nie wie. Nieprzyjemne wrażenia następujące po treningu zwykle od kilku do kilkunastu godzin nie mają zbyt wiele wspólnego z zakwaszeniem organizmu (czyli utratą równowagi kwasowo-zasadowej). Bóle mięśniowe występujące po treningu są zwykle (w 90% przypadków) spowodowane przez mikrourazy, czyli drobne uszkodzenia włókien mięśniowych pod wpływem ćwiczeń. Jest to zjawisko pozytywne, ponieważ w procesie regeneracji owe uszkodzone włókna będą się wzmacniały, a uszkodzone miejsca staną się grubsze i mocniejsze. Tak w znacznym uproszczeniu można by przedstawić teorię przyrostu tkanki mięśniowej.
Zakwaszenie organizmu jest wynikiem zbyt szybkich przemian i nadmiaru kwasu mlekowego oraz innych pochodnych wytężonej pracy mięśni, a także niedoborów soli mineralnych i innych pierwiastków i jest pochodna w znacznej mierze spalania tlenu oraz przemian azotowych. Wszystko to powoduje znaczne obniżenie wydolności pracy układu mięśniowego. Zakwaszenie jako takie ustępuje zwykle po 1-2 godzinach. Jest ono znacznie bardziej niekorzystnym zjawiskiem dla sportowców uprawiających dyscypliny wytrzymałościowe, jak biegi długodystansowe, triatlon, czy kolarstwo, niż dla osób trenujących siłowo.
Nie mniej, przy zestawach ćwiczeń takich, jak wykonywane w Cross Fit'cie zakwaszenie może wystąpić faktycznie dość łatwo, bo istotą tego rodzaju treningu jest nie tylko obciążenie mięśni pracą z ciężarem, ale także poddanie wszystkich działań presji czasu, a zatem będzie to długotrwałe działanie w warunkach beztlenowych lub powiedzmy na deficycie tlenowym.
Czy można się w związku z tym zabezpieczać przed zakwaszeniem? No można do pewnego stopnia, choć łatwiej jest to zrobić biegnąc maraton, niż wykonując "Fight gone bad". Kluczem jest oczywiście adaptacja organizmu, a zatem trening, trening, trening, do tego suplementacja i odpoczynek (regenracja). To trywialne- wiem, ale niczego lepszego nie potrafię doradzić. W dyscyplinie wytrzymałościowej możemy tak trenować, by kontrolować mniej więcej zapas sił i rozkładać je odpowiednio, by zminimalizować i możliwie oddalić w czasie proces zakwaszania. Wykonując WOD lub kilka, jak na zawodach, w krótkich odstępach czasu możliwość takiej analizy jest znacznie mniejsza. Tutaj chciałbym zwrócić uwagę na jeden detal. Pojawiło się dziś video związane z powrotem do rywalizacji CFG Josha Bridgesa. Zobaczcie film:
Gość jest oczywiście bezapelacyjnie dobry i na bank może sprawić niespodziankę, nie mniej podkreślanie, że pobił czas Froninga jest o tyle nie na miejscu, że ich organizmy w momencie podejścia do treningu były w zupełnie innym stanie. Rich był po dwóch dniach wyczerpującej rywalizacji, zatem sprawdzenie tego, jak ktoś wypada w porównaniu z nim podchodząc do zadania "na świeżo" to właśnie pominięcie takich elementów, jak stan zakwaszenia organizmu, mikrourazy, nadwyrężenia i naciągnięcia, które przy takiej rywalizacji muszą wystąpić, czy choćby zwyczajne zmęczenie... To tyle.
Zakwaszenie organizmu jest wynikiem zbyt szybkich przemian i nadmiaru kwasu mlekowego oraz innych pochodnych wytężonej pracy mięśni, a także niedoborów soli mineralnych i innych pierwiastków i jest pochodna w znacznej mierze spalania tlenu oraz przemian azotowych. Wszystko to powoduje znaczne obniżenie wydolności pracy układu mięśniowego. Zakwaszenie jako takie ustępuje zwykle po 1-2 godzinach. Jest ono znacznie bardziej niekorzystnym zjawiskiem dla sportowców uprawiających dyscypliny wytrzymałościowe, jak biegi długodystansowe, triatlon, czy kolarstwo, niż dla osób trenujących siłowo.
Nie mniej, przy zestawach ćwiczeń takich, jak wykonywane w Cross Fit'cie zakwaszenie może wystąpić faktycznie dość łatwo, bo istotą tego rodzaju treningu jest nie tylko obciążenie mięśni pracą z ciężarem, ale także poddanie wszystkich działań presji czasu, a zatem będzie to długotrwałe działanie w warunkach beztlenowych lub powiedzmy na deficycie tlenowym.
Czy można się w związku z tym zabezpieczać przed zakwaszeniem? No można do pewnego stopnia, choć łatwiej jest to zrobić biegnąc maraton, niż wykonując "Fight gone bad". Kluczem jest oczywiście adaptacja organizmu, a zatem trening, trening, trening, do tego suplementacja i odpoczynek (regenracja). To trywialne- wiem, ale niczego lepszego nie potrafię doradzić. W dyscyplinie wytrzymałościowej możemy tak trenować, by kontrolować mniej więcej zapas sił i rozkładać je odpowiednio, by zminimalizować i możliwie oddalić w czasie proces zakwaszania. Wykonując WOD lub kilka, jak na zawodach, w krótkich odstępach czasu możliwość takiej analizy jest znacznie mniejsza. Tutaj chciałbym zwrócić uwagę na jeden detal. Pojawiło się dziś video związane z powrotem do rywalizacji CFG Josha Bridgesa. Zobaczcie film:
poniedziałek, 4 marca 2013
Cross Fit- właściwie dlaczego?
Jeśli ktoś nie zna mnie osobiście, czy nie wyłapał tych informacji w którymś z ponad stu postów, które tu zamieściłem, może się zastanawiać dlaczego 36-latek nagle porywa się na tego rodzaju formę treningu w walce ze "zdziadzieniem". To nie wydaje się być najlepsze rozwiązanie- rzeczywiście nie w każdym przypadku byłoby najlepsze. Pozwolę sobie na krótką retrospekcję oraz odniosę się do tego czym jest Cross Fit, czy też trening funkcjonalny mówiąc bardziej ogólnie.
Krótka retrospekcja
Po pierwsze należy wiedzieć, że uprawiam sport z przerwami przez prawie całe życie. Jako 10-co latek zacząłem trenować judo. Po 4 latach miałem przerwę spowodowaną buntem i lenistwem 14-latka, ale już dwa lata później połapałem się, że to błąd i wróciłem do treningów. Wtedy też zacząłem ćwiczyć siłowo. Pierwsze 4 lata treningu siłowego kompletnie zmarnowałem- bez głowy, bez wiedzy, na żywioł. Później zacząłem się tym interesować i w efekcie mając lat 21 skończyłem kurs instruktorów kulturystyki i trójboju siłowego i zacząłem pracować w jednym z największych wówczas klubów fitness w Polsce. Tu zróbmy przerwę, bo na biografię mam jeszcze czas. Rzecz w tym, że na pewnym etapie życia rozstałem się zawodowo ze sportem, a z czasem odszedłem też od treningów rekreacyjnych z uwagi na inne zajęcia. Przełomem okazały się narodziny mojego synka- postanowiłem, że dla niego muszę być po pierwsze zdrowy, po drugi, sprawny, bo kiedy on będzie miał lat 10, ja będę miał niestety już 45. Ruszyłem zatem swoje zastane 100 kg cielsko i postanowiłem, że coś ze sobą zrobię.
Trening funkcjonalny- zady i walety
Trening funkcjonalny to generalnie ćwiczenia nastawione na rozwój wszystkich (lub przynajmniej wielu) cech motorycznych. Nie jest on nastawiony na kształtowanie sylwetki- to jest pochodna tych ćwiczeń! To ważne, żeby o tym pamiętać. Trening funkcjonalny, zwykle wykonywany jako obwody stacyjne, stosowany był od lat jako wspomagający dla wielu dyscyplin sportu. Szczególnie w sportach walki (najbardziej charakterystyczne będę bokserskie obwody stacyjne, ale przykładami funkcjonalnego treningu będą treningi zapaśników, czy judoków, w których po treningu na macie stosuje się całe zestawy ćwiczeń gimnastycznych i siłowych, często robionych na tempo), ale nie tylko. Mniejsza z tym jednak, Cross Fit jest systemem ćwiczeń "skonstruowanym" bardzo rozsądnie i przede wszystkim bardzo misternie. Ilość gotowych treningów, możliwość ich łatwego dostosowania do możliwości- to wszystko sprawia, że znalazłem po prostu gotowe, użyteczne narzędzie do pracy nad sobą. Jeśli chodzi o intensywność, to trenując sporty walki, zawsze włączałem w swój harmonogram treningowy sesje o podwyższonej intensywności, czy interwałowe ćwiczenia nawet z obciążeniem, także praca w wysokich zakresach tętna i na dużej intensywności nigdy nie była mi obca. Tu znowu warto się chwilę zastanowić. Większość osób, która "odkrywa" właśnie CF, jako cudowną nowość prawdopodobnie nie zdaje sobie sprawy z tego, że to coś więcej, niż zajechanie się na treningu, najlepiej z rzyganiem. Istotą tego rodzaju ćwiczeń jest właśnie podniesienie ogólnej sprawności i wydolności. Obraz istoty może być nieco zaburzany przez promowane mocno medialnie eventy CrossFit Games. Trening na poziomie wyczynowym jest jednak czymś zupełnie innym, niż to, czym powinien być trening "przeciętnego Kowalskiego".
Dlaczego CF?
Jak już wspomniałem- dla mnie to było idealne narzędzie. Codziennie wieczorem wchodziłem sobie na stronę crossfit.com i sprawdzałem aktualny WOD i robiłem go dnia następnego. Każdy dzień był dla mnie wyzwaniem. Jednocześnie nigdy nie nudziłem się na treningu i co ważniejsze nie spędzałem na siłowni zbyt wiele czasu. Moje początki z treningiem CF nie wyglądały dokładnie tak, jak sugeruje twórca systemu- zaadaptowałem to trochę do swoich potrzeb. Wstawałem wcześnie rano wiedząc, że mam na trening 40 minut. Biegłem na siłownie, tam dogrzewałem stawy i wykonywałem WOD lub dwa, a następnie biegiem wracałem. Rozgrzewka zajmowała mi zwykle około 10 minut, WODy 15-20 minut. To powinno jednak wyglądać nieco inaczej i teraz staram się wygospodarować około 1,5h czasu na jednostkę treningową, ale musiałem do tego dojrzeć :-)
Trening metodami kulturystycznymi, czy quazi- kulturystycznymi, którymi ćwiczyłem przez lata, tak mnie już znudził, że nie miałem chęci zabrać się za siebie. Tutaj ważna uwaga- mi łatwo było się zaadaptować, bo tak na prawdę nie wiele technicznie musiałem pracować, by móc zacząć wykonywać WODy. Przysiad, martwy ciąg, to ćwiczenia, które wykonuję od lat w różnych wariantach, a co ważniejsze, przez lata uczyłem ich wykonywania innych- znam je na wylot. Rwanie i podrzut też kiedyś robiłem, choć nigdy nie uczyłem się tego tak na prawdę, także tu miałem braki, jeśli chodzi o technikę i nadal nad nimi pracuję. Ćwiczenia gimnastyczne to dla mnie w znacznej części także podróż do przeszłości, ale przy okazji okazało się, że niektórych rzeczy nigdy nie robiłem prawidłowo. Do czego zmierzam? A no do tego, że trening CF, czy każdy inny funkcjonalny może być dla osoby nie odpowiednio poprowadzonej wysoce urazowy, szczególnie, jeśli osoba ta będzie się starała szybko poprawić wyniki siłowe. Nie sposób na przykład robić stałe postępy w rwaniu, czy Over Head Squad, jeśli nie mamy do perfekcji opanowanej techniki zwykłego przysiadu. Nie sposób nauczyć się podrzutu, jeśli nie robi się perfekcyjnie martwego ciągu itd.
Cele? Jakie cele?
Gdybym powiedział, że nie stawiam sobie celów, skłamałbym. Na początku chciałem "załapać się" na pierwsze MP w CF. Nie udało się, choć nie brakło wiele. Ponoć w WODzie kwalifikacyjnym trzeba było mieć ponad 200 powtórzeń, ja robiłem ciut powyżej 180. Teraz nie myślę o zawodach, choć osoby, z którymi ćwiczę, zdaje się jak najbardziej- cieszy mnie to, bo pomimo, że nie zbliżam się nawet do czasów uzyskiwanych przez nich, to jednak siłą rzeczy próbuję "gonić" i przez to się poprawiam. Myślę, że za 4 lata, kiedy będę się łapał na kategorię "masters" przyjdzie szansa, żeby spróbować wejść do rywalizacji. Na razie chcę poprawić się fizycznie, jeśli chodzi o wydolność i ogólną sprawność. Ponieważ nie jestem w stanie narzucić sobie kieratu żywieniowego, nie zmieniłem się na razie "optycznie". Waga spadła z 98 do 93 kg, ale wyraźnie poprawiłem się siłowo i kondycyjnie. Siłowo jeszcze wiele brakuje mi do rekordów sprzed 10 lat, a wagowo jeszcze 6-7 kg musiałbym zrzucić. Mam w planach w tym roku spróbować swoich sił w triatlonie i wrócić do biegania, także sądzę, że to mi pozwoli osiągnąć planowaną wagę ;-) Niestety dociera do mnie też fakt, że będę musiał odżałować "środki" na "środki". Ne chodzi mi o farmakologię (szkoda mi zdrowia, wcześniej się nie złamałem, to i teraz nie zamierzam), będę musiał zwyczajnie zaplanować suplementację, bo samą dietą się nie jestem w stanie "zbilansować", a jak już wspomniałem i tak nie jestem w stanie się zmusić do jej przestrzegania.
Yyyy... A jakie było pytanie?
A o czym tak na prawdę miałem pisać, o tym dlaczego zdecydowałem się na CF. No właśnie przez możliwość, jeśli nie bezpośredniego rywalizowania, to, porównywania rezultatów, wszechstronność oraz radość, jaką daje mi trening, który zmusza mnie do skrajnego wysiłku. Trenując zwyczajnie na siłowni w życiu bym się tak nie zmotywował i nie poprawił ruchowo ani wydolnościowo, choć może trenując w tym samym wymiarze czasu byłbym nieco silniejszy i wyglądałbym nieco lepiej. Poza tym, udało mi się odnaleźć w sobie radość z poprawiania rezultatów, uczenia się nowych rzeczy, których albo nie robiłem nigdy, albo robiłem inaczej, albo od dawna nie próbowałem. Trenując w zwykłym klubie fitness nie miałbym tej frajdy. I tu dochodzi ten element, który stanowi "esencję" ruchu Cross Fit- bo chyba tak to trzeba nazwać. To nie tylko system ćwiczeń, ale ruch społeczny. Społeczność osób myślących podobnie o niektórych sprawach i dzielących tą samą pasję. Spotykam się o 6:00 rano z grupą wariatów (pozdrawiam serdecznie CCR Poznań), którzy codziennie są gotowi zajechać się w walce o rezultat treningowy, a jednocześnie dopingują wzajemnie swoje zmagania- to daje kopa, jak nic innego. Nie ma "mierzenia dydków", porównywania bicepsów, czy "ile ciśniesz na klatę"? Jest za to: "nie odpuszczaj", "dawaj", "jeszcze trochę- dasz radę"! Odczuwam przyjemność z treningu, którą pamiętam z przeszłości, a której brakowało mi chyba bardziej, niż sądziłem. Być może nawet bardziej, niż samych treningów.
Krótka retrospekcja
Po pierwsze należy wiedzieć, że uprawiam sport z przerwami przez prawie całe życie. Jako 10-co latek zacząłem trenować judo. Po 4 latach miałem przerwę spowodowaną buntem i lenistwem 14-latka, ale już dwa lata później połapałem się, że to błąd i wróciłem do treningów. Wtedy też zacząłem ćwiczyć siłowo. Pierwsze 4 lata treningu siłowego kompletnie zmarnowałem- bez głowy, bez wiedzy, na żywioł. Później zacząłem się tym interesować i w efekcie mając lat 21 skończyłem kurs instruktorów kulturystyki i trójboju siłowego i zacząłem pracować w jednym z największych wówczas klubów fitness w Polsce. Tu zróbmy przerwę, bo na biografię mam jeszcze czas. Rzecz w tym, że na pewnym etapie życia rozstałem się zawodowo ze sportem, a z czasem odszedłem też od treningów rekreacyjnych z uwagi na inne zajęcia. Przełomem okazały się narodziny mojego synka- postanowiłem, że dla niego muszę być po pierwsze zdrowy, po drugi, sprawny, bo kiedy on będzie miał lat 10, ja będę miał niestety już 45. Ruszyłem zatem swoje zastane 100 kg cielsko i postanowiłem, że coś ze sobą zrobię.
Trening funkcjonalny- zady i walety
Staram się, żeby Mały Drań miał od początku wzorzec spędzania czasu :-) |
Box jumps na treningu z CCR POZNAŃ |
Jak już wspomniałem- dla mnie to było idealne narzędzie. Codziennie wieczorem wchodziłem sobie na stronę crossfit.com i sprawdzałem aktualny WOD i robiłem go dnia następnego. Każdy dzień był dla mnie wyzwaniem. Jednocześnie nigdy nie nudziłem się na treningu i co ważniejsze nie spędzałem na siłowni zbyt wiele czasu. Moje początki z treningiem CF nie wyglądały dokładnie tak, jak sugeruje twórca systemu- zaadaptowałem to trochę do swoich potrzeb. Wstawałem wcześnie rano wiedząc, że mam na trening 40 minut. Biegłem na siłownie, tam dogrzewałem stawy i wykonywałem WOD lub dwa, a następnie biegiem wracałem. Rozgrzewka zajmowała mi zwykle około 10 minut, WODy 15-20 minut. To powinno jednak wyglądać nieco inaczej i teraz staram się wygospodarować około 1,5h czasu na jednostkę treningową, ale musiałem do tego dojrzeć :-)
Trening metodami kulturystycznymi, czy quazi- kulturystycznymi, którymi ćwiczyłem przez lata, tak mnie już znudził, że nie miałem chęci zabrać się za siebie. Tutaj ważna uwaga- mi łatwo było się zaadaptować, bo tak na prawdę nie wiele technicznie musiałem pracować, by móc zacząć wykonywać WODy. Przysiad, martwy ciąg, to ćwiczenia, które wykonuję od lat w różnych wariantach, a co ważniejsze, przez lata uczyłem ich wykonywania innych- znam je na wylot. Rwanie i podrzut też kiedyś robiłem, choć nigdy nie uczyłem się tego tak na prawdę, także tu miałem braki, jeśli chodzi o technikę i nadal nad nimi pracuję. Ćwiczenia gimnastyczne to dla mnie w znacznej części także podróż do przeszłości, ale przy okazji okazało się, że niektórych rzeczy nigdy nie robiłem prawidłowo. Do czego zmierzam? A no do tego, że trening CF, czy każdy inny funkcjonalny może być dla osoby nie odpowiednio poprowadzonej wysoce urazowy, szczególnie, jeśli osoba ta będzie się starała szybko poprawić wyniki siłowe. Nie sposób na przykład robić stałe postępy w rwaniu, czy Over Head Squad, jeśli nie mamy do perfekcji opanowanej techniki zwykłego przysiadu. Nie sposób nauczyć się podrzutu, jeśli nie robi się perfekcyjnie martwego ciągu itd.
Cele? Jakie cele?
Gdybym powiedział, że nie stawiam sobie celów, skłamałbym. Na początku chciałem "załapać się" na pierwsze MP w CF. Nie udało się, choć nie brakło wiele. Ponoć w WODzie kwalifikacyjnym trzeba było mieć ponad 200 powtórzeń, ja robiłem ciut powyżej 180. Teraz nie myślę o zawodach, choć osoby, z którymi ćwiczę, zdaje się jak najbardziej- cieszy mnie to, bo pomimo, że nie zbliżam się nawet do czasów uzyskiwanych przez nich, to jednak siłą rzeczy próbuję "gonić" i przez to się poprawiam. Myślę, że za 4 lata, kiedy będę się łapał na kategorię "masters" przyjdzie szansa, żeby spróbować wejść do rywalizacji. Na razie chcę poprawić się fizycznie, jeśli chodzi o wydolność i ogólną sprawność. Ponieważ nie jestem w stanie narzucić sobie kieratu żywieniowego, nie zmieniłem się na razie "optycznie". Waga spadła z 98 do 93 kg, ale wyraźnie poprawiłem się siłowo i kondycyjnie. Siłowo jeszcze wiele brakuje mi do rekordów sprzed 10 lat, a wagowo jeszcze 6-7 kg musiałbym zrzucić. Mam w planach w tym roku spróbować swoich sił w triatlonie i wrócić do biegania, także sądzę, że to mi pozwoli osiągnąć planowaną wagę ;-) Niestety dociera do mnie też fakt, że będę musiał odżałować "środki" na "środki". Ne chodzi mi o farmakologię (szkoda mi zdrowia, wcześniej się nie złamałem, to i teraz nie zamierzam), będę musiał zwyczajnie zaplanować suplementację, bo samą dietą się nie jestem w stanie "zbilansować", a jak już wspomniałem i tak nie jestem w stanie się zmusić do jej przestrzegania.
Yyyy... A jakie było pytanie?
Staram się mieć z tego FUN przede wszystkim |
Subskrybuj:
Posty (Atom)