czwartek, 27 września 2012

Biker

Od tygodnia jeżdżę po nowej trasie (z Malty na Sołacz). Generalnie, w związku z tym, że to droga do pracy staram się nie bić rekordów trasy, bo jeszcze nie okrzepłem na tyle w nowym miejscu, żeby się szwendać później po łazience w ręczniku. Staram się zatem jechać równo i w miarę możliwości nie spocić. Co ciekawe pokonywana w ten sposób trasa jest odczuwalna w minimalny sposób przez układy mięśniowy, oddechowy i krwionośny i zajmuje mi od 30 do 32 minut, w zależności w ilu miejscach złamię przepisy ruchu drogowego (im więcej przejazdów na czerwonym, tym szybciej rzecz jasna).
Zauważyłem, że coś w tym jest :-)
Natomiast w drodze powrotnej, na przykład w środy, muszę się spiąć, bo Piękna wychodzi do pracy i muszę przejąć Małego Drania. Przyjeżdżam mokry i dodatkowo staram się złamać tyle przepisów, które pozwolą mi skrócić czas i zostać przy życiu, ile to tylko możliwe. Okazuje się, że zyskuję na tym raptem 3-4 minuty... Wczoraj dojechałem w 27 minut. Jasne, gdybym nie jechał w godzinach szczytu, pewnie byłbym znacznie szybciej, bo mógłbym w ogóle poszaleć w miejscach, w których hamują mnie światła, ale zaskakujące jest, jak bardzo ruch uliczny może wpłynąć na tempo jazdy wydawałoby się, mniej ograniczonego, niż kierowcy rowerzysty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz