poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Tour de merde, czyli wycieczka do Obornik, albo skocz po flaszkę :-)

W miniony weekend wraz z kolega Dominikiem wybraliśmy się rowerkami na umówione wcześniej męskie spotkanie, podczas którego zaplanowane był zwiększone spożycie alkoholu oraz wirtualna rywalizacja dzięki zdobyczy nowoczesnej techniki, czyli konsoli PS3 z kontrolerem ruchu.

Konsola, jak się okazuje może być całkiem fajnym sprzętem treningowym. Takie atrakcje, jak ping-pong, siatkówka plażowa, czy rzut dyskiem okazały się być całkiem wymagające. Szukając gry na wieczór natknąłem się też na takie wynalazki, jak "UFC Treiner", czyli program, który pozwala trenować techniki walki w domu... Byłem zaskoczony- nie miałem okazji tego przetestować, ale sądzę, że może to być naprawdę ciekawe narzędzie do treningu kondycyjnego, szybkościowego, czy do zwiększania zakresu ruchu, bo ponoć jest tam obszerny dział ćwiczeń rozciągających. Może się okazać, że za kilka lat będziemy trenować już głównie wirtualnie :-) Swoją drogą, jeśli powstanie (a pewnie jest to tylko kwestia czasu) platforma, która będzie powiedzmy wielkości laptopa i będzie łączyła z dowolnym telewizorem itd, to jeżdżąc na wakacje, delegację, zawsze będzie można zrobić swój trening, choćby w pokoju hotelowym- niesamowite.

Co zaś się tyczy naszej aktywności, to udało się nam przejechać pierwszego dnia w drodze do Obornik niespełna 45km, przy czym mielismy kilka nieprzewidzianych zawirowań- najpierw między Rusałką, a Strzeszynkiem na wyboju zgubiłem telefon z uruchomioną aplikacją i zorientowałem się tuż po minięciu jeziora w Strzeszynku, a później pojechaliśmy "na skróty" przez pola i było na prawdę nieźle momentami, ale przejazd ogólnie bardzo przyjemny.

W drodze powrotnej głównym wyzwaniem było wypocić pozostałości libacji, co się udało i muszę powiedzieć, że nawet nie jechało się zbyt ciężko, a nawet jechaliśmy szybszym tempem, niż do Obornik.

Jadąc do domu odezwało się jednak moje prawe kolano mówiąc "nie wnerwiaj mnie", ale powiedziałem mu to samo. Ostatnio, jadąc do Kawczyna też coś marudziło, ale po dwóch dniach przeszło, a wtedy dystans był znacznie większy... No niestety tym razem kolano postawiło na swoim i napier#@a mnie dzisiaj solidnie- utykam i mam kłopoty ze wstawaniem z krzesła. Nie przeszkodziło mi to oczywiście, żeby w swojej mądrości nie przyjechać do pracy rowerem... No cóż- mam nadzieję, że taki delikatny rozruch raczej pomorze, niż zaszkodzi, ale wyklucza mnie to raczej z udziału w maratonach MTB, o których zacząłem ostatnio myśleć co raz poważniej. Tak, czy owak wiem już jedno. Jazda rowerem nadal sprawia mi frajdę, jak w dzieciństwie, ale zdecydowanie bardziej wydajne dla mnie jest bieganie, przy którym mimo wszystko takiej radochy nie mam. Nie mogę też zrezygnować z treningów siłowych, choćby w formie crossfitowych wyzwań, bo po pierwsze wychodzą mi zaraz kontuzje, kiedy wiotczeją mi mięśnie, a po drugie znacznie lepiej się wtedy czuję. Pozostaje trzymać regularność i mam nadzieję, że uda mi się to choćby mniej- więcej na takim poziomie, jak teraz. Ostatni tydzień był dość wyjątkowy, bo Piękna i Mały Drań wyjechali. Nie miąłem nic lepszego do roboty, więc mogłem temu poświęcić więcej czasu. Jeśli uda mi się utrzymać pułap 3x w tygodniu trening crossfitowy + 1x bieganie, będzie super. Trzymam sam za siebie kciuki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz