wtorek, 31 lipca 2012

Reminiscencje po "Moim Tour"

Więc jest dobrze. Przejechałem się i ku swojemu własnemu zaskoczeniu nie tylko dałem radę przejechać 100km poniżej 6h, ale nawet niewiele zabrakło, żebym zrobił je w 4h.

Mówiąc zupełnie szczerze nie obawiałem się, że nie dojadę, pomimo czasu zbliżonego do tego, w jakim przebiegłem maraton, był to mniejszy wysiłek. Owszem, czułem zmęczenie mięśni, odciśnięty tyłek i trochę stawy i kręgosłup, ale podczas maratonu było jednak gorzej.

Takie był plan- 98,6km
Przyznaję też, że zaplanowanie trasy wyłącznie o dane z Googla było głupotą- wystarczyło zadzwonić i dopytać znajomych, jak wyglądają okoliczne drogi na końcówce i wiedziałbym dokładnie którędy pojechać, nawet nadkładając nieco drogi, a których dróg zdecydowanie unikać. No, ale z drugiej strony była przynajmniej przygoda :-)

Pierwszy raz zgubiłem się w Szamotułach- przejechałem zjazd na Wronki i zorientowałem się po jakiś 4-5km, widząc drogowskaz na Murowaną Goślinę... W związku z tym doszło mi jakiś 8-10km ekstra, ale nie przejąłem się specjalnym, bo na tamtym etapie czułem się jeszcze mocny i widziałem po czasie, że jest dobrze. Poz tym, na oryginalnie wyznaczonej trasie wychodziło mi 98,6km, a zakład był o 100, więc musiałbym na mecie chyba jeszcze kręcić kółka po podwórku :-) Po zjeździe na Wronki zauważyłem gościa w biało-niebieskim trykociku, na szosówce, który zwolnił nieco, kiedy mnie zobaczył. Podjechałem i pytam dla pewności, czy na Wronki dobrze jadę. On mi na to, że chciał mnie spytać o to samo :-) Okazało się, że wyjechał tez z Poznania, tylko jakieś 40 min później, niż ja i jechał główną trasą cały czas z Winograd. Nie liczyłem kilometrów, ale na oko podobnie, więc średnia znacznie lepsza- pogratulowałem mu. Skromnie odparł, że na asfalcie ma po prostu szybszy i lżejszy rower. No prawda. Rozmawiało się nam nawet miło przez pierwsze 2-3 minuty, ale później profesjonalny towarzysz wchodził w coraz bardziej patriarchalny ton. Zaczął mi udzielać rad, jak się odżywiać, jakie ilości magnezu przyjmować itd, bo on często sobie kilkadziesiąt km robi i wie. Może nie negowałbym tego, gdyby nie fakt, że poza strojem nic nie przemawiało za tym, że jest wytrawnym rowerzystą. Kiedy zakomunikowałem mu, że moglibyśmy lekko przyspieszyć, bo ja mam zakład do zaliczenia i jeszcze jakieś 40km przede mną, stwierdził, że na góralu raczej nie dam rady, bo on kiedyś pojechał na góralu bez SPD 70km i zabrało mu to 4h z krótkim postojem. Hmmm, na tym etapie ja miałem przejechanych 58km częściowo po szutrach (od Rusałki do Kiekrza) w 2,5h. Zaproponował zatem, żebym nadawał tempo skoro się spieszę, a on sobie pojedzie za mną. Ruszyliśmy i po kilku minutach kolega zaczął być co raz bardziej z tyłu, najpierw 20m, potem 50, potem już nie sprawdzałem. Nie, żebym był taki zajebisty, bo na tym jego rowerze na pewno można było jechać szybciej, niż ja, po prostu myślę, że on trochę przecenił swój poziom. Nie ukrywam, że miałem z tego satysfakcję :-)

Przed Wronkami w Samołężu wyjechała mi przed twarz przyczepa z obornikiem ciągnięta przez traktor. Jechał jakieś 25-27km/h. No nie ma bata, żeby go wyprzedzić, więc jechałem tak w tunelu aerodynamicznym przez kolejne 3-4km. Zjechał, przed samymi Wronkami- nieocenione doświadczenie :-)

Niestety we Wronkach znowu się pogubiłem- nie zauważyłem skrętu w ul. Jana Pawła nad Wartę i Wronki mi się skończyły :-) Ale tam nie straciłem aż tak dużo. Niestety to dopiero tam zaczął sie problem z jakością trasy. Do tej pory, nie licząc pierwszego etapu tuż za Poznaniem, od Kiekrza jechałem po asfalcie. Natomiast tutaj jakieś 4km za Popowem zjeżdżałem już z asfaltu.

Popowo- zjazd z drogi nr150
Na początku nie było nawet źle, tyle, że taka jazda po drodze o nawierzchni zbliżonej do tarki powoduje, że ręce chcą wyskoczyć ze stawów, a plomby wyraźnie się luzują. Generalnie problem pojawił się w Mokrzu. Zachciało mi się zapytać miejscowego o drogę. Wiedziałem, że muszę wyjechać na asfalt i pojechać kawałek w lewo, ale facet przy drewnie kazał mi skręcać w przeciwna stronę. Nie posłuchałem go, ale potem już sam zgłupiałem, bo tam, gdzie miała być droga do Mokrza żadnej drogi znaleźć nie mogłem, była tylko ścieżka wyjechana traktorem lub terenówką ze znakiem, że jakaś leśniczówka 3km... Koniec końców pojeździłem chwilę szukając zjazdu i po konsultacji telefonicznej z Piękną postanowiłem pojechać tą drogą. Może nawet dobrą, ale to, co sie działo później w lesie, to już zupełnie inna bajka- ani zasięgu, ani drogowskazów, ani wody... Skończyła mi się właśnie w Mokrzu. To był 90-ty km i właśnie stuknęło 3:45 od wyjazdu. Na tym etapie byłem jeszcze optymistą. Ostatecznie przez Puszczę Notecką pojechałem trochę dłużej i trochę inaczej, niż zakładałem...
Mokrz-Marylin: plan
Mokrz-Marylin: realizacja
Pierwszą dychę w tym lesie jechałem przez 45min- kopny piach, podjazdy i drogi wyjeżdżone przez traktory i ciężarówki, więc koleiny i korzenie- naprawdę było co robić, do tego brak pewności, że jadę dobrze. W pewnym momencie widzę z daleka samochód, podjeżdżam, a tam facet do mnie błagalnie "Którędy do asfaltu?". Wysłałem go tam, skąd przyjechałem, czyli do Mokrza, bo okazało się, że dojechał z boku, jadąc od Miałów taką drogą jak ja, a jego Mazda bardzo kiepsko znosiła takie nawierzchnie. Kolejnych 9km do Marylina jechałem następnych 40min. Chwilami prowadziłem rower, bo nie byłem w stanie podjeżdżać pod górki. Zaliczyłem też jeden spektakularny upadek z gwiazdą wykonaną przez kierownicę. Podczas zjazdu z jednej z górek przednie koło wjechało w koleinę, zblokowało się i sam nie wiem jak stanąłem na nogach tyłem do kierunku jazdy, przed rowerem trzymając kierownicę w rękach. Nic mi się nie stało, ale numer był na prawdę kaskaderski i to z wyższej półki, jak Jackie Chan.

Z Marylina do Piłki- tam był sklep. Całe szczęście, bo już czułem mocno temperaturę. Rano było przyjemne +24, ale około 10:30 zrobiło się już mniej przyjemne w tych warunkach +35... Z Piłki do Kamiennika znowu droga przez las- ciężko, choć lepiej utwardzona i mniej podjazdów, tu jednak dało o sobie znać zmęczenie- 6km w 30 minut. Dalej poszło już przyzwoicie, bo znowu był asfalt, a drogę z Kamiennika już znałem. Ostatecznie przejechałem 125km w czasie 6,5h. Przy czym założone 100km zrobiłem w czasie 4:29. Kurna, jak bym wiedział, że jestem taki dobry, to bym się za Włoszczowską zgłosił ;-)

Tak to wyglądało w ostatecznym kształcie. Moje "Małe Tour"... czuję się jednak wielki. Nie spodziewałem sie że dam radę poniżej 5h, a juz zupełnie nie przypuszczałem że dam radę jechać 6,5h i przejechać 125km. Nie jechałem nigdy więcej, niż 25km jednorazowo :-)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz